Opowiadanie Do Konkursu Carpe Diem

Jego matka zmarła po porodzie, a ojciec zginął na wyprawie Wojen Goblińskich. Został przygarnięty przez Gildię Krasnoludzkich Inżynierów, jako czeladnik, którym, jak się później okazało, miał zostać do końca życia. Nie chciał żyć jak niewolnik i gdy osiągnął dojrzałość, skończył z ciągłym popychaniem, usługiwaniem, znieważaniem. Uciekł. Walczyć toporem, nauczył go pewien krasnoludzki Zabójca Trolli, który chciał zostać anonimowy. Gerik - krasnolud bez dziedzictwa - był, w oczach innych krasnoludów, nikim. Prowadził życie pustelnika, poświęcając swe życie obronie świata, przed napływającymi sługami Chaosu. Był strażnikiem Gór Krańca Świata. Nie widział w tym jednak sensu, bo na miejsce jednego zwierzoludzia, pojawiało się dziesięć następnych. Pewnej nocy, został zaskoczony przez bandę goblinów, które boleśnie go pobiły i zostawiły, myśląc, że spotka go zguba na wąskich ścieżkach gór. Myliły się. Ale była to ich ostatnia pomyłka. Gdy doszedł do momentu walki z wilkołakiem, zamyślił się na dłuższą chwilę.
- Widziałaś co się stało. - Veronica skinęła głową. - Wiesz więc, że, według mnie, umarłem. A teraz dowiesz się, że to co miałem ci powiedzieć, jest moją słodką tajemnicą. - zaryczał swoim basowym śmiechem, ale wnet się uspokoił i powiedział - Nie mogę ci powiedzieć, bo sam nie do końca rozumiem co się stało. Po drugie - nie chcę żebyś wiedziała, bo to jest moja prywatna sprawa, a po trzecie ty nawet nie jesteś krasnoludem. - Veronica spochmurniała, gdy krasnolud to powiedział, a swoje własne słowa, dały Gerikowi do myślenia. W społeczności krasnoludzkiej żył jak niewolnik, żaden człowiek, oprócz Very, go nie znał. Wszystkich poznawał jedynie z anatomicznej strony, rozpruwając poszczególne części ciała. Nie miał nikogo, a poza stworami Chaosu i goblinoidami tylko krasnoludy nim gardziły. Został wyzuty ze swego dziedzictwa i wygnany od swojego ludu. Został strażnikiem gór, bo, jako krasnolud, w górach czuł się dobrze, a nigdy nie poznał wielkich miast ludzkich. A teraz, paradoksalnie, spotkał dziewczynę, którą poprzysiągł chronić, a ona, na pewno, nie była krasnoludem. Chcąc nie chcąc, będzie musiał jej towarzyszyć. Gerik, całym sercem, chciał być przy Verze, więc będzie musiał, jeżeli się stąd wydostaną, iść za nią. Gerik chciał poznać szeroki świat, nieważne jak bardzo by był spaczony.
- Wiesz co Vera? - Veronica zerknęła na Gerika. - Już wiem dlaczego ci nie powiem. - dziewczyna odwróciła się do krasnoluda. - Bo to nic ci nie da. Wiedz jedno, dzięki temu odzyskałem rękę oraz zdrowie, a przede wszystkim odzyskałem ciebie. - Vera rzuciła mu się w objęcia i ściskali się przez długą chwilę. Veronica nigdy nie zaznała czułości, była głodna kogoś bliskiego, znalazła osobę której zaufała i znalazła osobę która ją rozumiała. Vera była szczęśliw

a - pierwszy raz w swoim dwudziestotrzyletnim życiu.
Po chwili, zaczęli, ze wszystkich sił, odwalać kamienie z przejścia. Odgłosy dudnienia, chrobotania, walenia rozlały się po tunelach głośnym echem. Spoceni, spragnieni i zmęczeni, po kilku godzinach, padli na ziemię i poszli spać.
Spali spokojnie, głęboko. Wiedzieli, że, nawet, jak do końca życia będą siedzieć w tej jaskini, to umrą szczęśliwi, bo wreszcie znaleźli osobę, która ich rozumie.
Po kilku godzinach obudzili się, mieli spękane, suche usta, w gardle i w nosie osadził się pył, który doprowadzał do głośnych kaszlnięć, bolała ich każda część ciała. Chciało im się jeść, ale przede wszystkim pić.
- Może wrócimy się do tego strumyczka, w komnacie gdzie spaliśmy - Veronica mówiła przed siebie, bo nie wiedziała dokładnie gdzie krząta się Gerik.
- Nie! - odezwał się głos za nią. - Nie chcę tam wracać. Tylko jeżeli będę, naprawdę, musiał. Znajdź siły, aby kopać, bo sam nie przejdę przez tą górę. - nagle, usłyszał na zewnątrz trzask pioruna i coś, jakby padanie deszczu, ale grubość jaskiń zniekształcała dźwięki, więc nie mógł być pewny.
- Masz rację - będziemy kopać, czuję, że już jesteśmy blisko. - powiedziała Vera zreygnowanym głosem.
Zabrali się do pracy i w szybkim tempie, utworzyli większą górę z kamieni za sobą, niż mieli przed sobą. Zlizywali pot z czoła i z ust, drażniła ich suchość języka. Nie mieli czym przepić grudek kurzu, osadzonych w przełyku. Byli zdenerwowani i zmęczeni, ale nie chciało im się spać. Dyszeli ciężko, odwalając z przejścia gruz, kamień za kamieniem. Po chwili zauważyli, że głazy z górnej warstwy zwaliska, same spadają niżej. To było motorem, który napędził ich do dalszej pracy. Machali rękoma i przerzucali kamienie, stające na drodze do wolności. Byli zdeterminowani chcieli zobaczyć światło dnia.
Nagle, kompletnie wyczerpani padli na ziemię i zasnęli głębokim, ciężkim snem, który jednak nie przywrócił im sił. Budząć się, wściekle pragnęli wody. Mieli zasuszone gardła, pełne pyłu i zaschłej śliny. Ich przekrwione oczy szaleńczo biegały po tunelu, jakby chciały znaleźć krople czystej wody. Gerik pierwszy się opanował, zebrał w sobie siły i rzucił się w stertę głazów roztrącają je na wszystkie boki. Veronica patrzyła i starała się unikać, co niektórych, które leciały w jej stronę. Po chwili padł wykończony na ziemię. Uderzył z całej siły głową o twarde kamienie. Veronica wzdrygnęła się. Zdecydowała się podejść do tego niekończącego się zwaliska kamieni i spróbować, sama, odrzucić z przejścia kilka kamieni. Zrezygnowanymi, ospałymi ruchami, dużo nie pomogła. Nie chciała spać, nie miała siły walczyć z pragnieniem, była za słaba na przerzucanie kamieni. Usiadła i zaczęła myśleć - w górnej warstwie zwaliska zmieści się Gerik i co w związku z tym...
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz