Opowiadanie Do Konkursu Carpe Diem
Zaklęcie dobiegło końca. Gerik poczuł podmuch wiatru na policzku - czystym nie zachlapanym krwią, ani nie ociekającym potem. Jego poszarpane ubrania odsłoniły zagojony bark. Był cały i zdrowy, a przede wszystkim gotowy do boju, który miał mu pozwolić, wrócić do tego miejsca.
- Trzymaj się Vera - Już lecę. - wykrzyczał w niebo. Wicher wzniósł go w powietrze, a następnie trzymał przy sobie w miarę wzrastającej prędkości. Rył w iluzorycznym niebie, a następnie ku swemu ogromnemu zdziwieniu, pojawiła się zbitka magmy. Fala gorąca obmyła mu ciało, przerył całą ziemię. W zastraszającym tempie przebył odległość, między środkiem ziemi, a, zapomnianym już, polem bitwy. Prawie zapomnianym. Wiatr ustał, a następnie rozwiał się po tunelach. Gerik stał w środku kałuży krwi. Zszokowany. Rozejrzał się i przyzwyczaił do ciemności. Zobaczył pusty ślad na ziemi, po swoich zwłokach. Uśmiechnął się w duchu. Zobaczył też, że nie ma Veronici. Myśli same mu się nasunęły.
- Chodźcie tu parszywce. Chodźcie! Nie idziecie. To ja przyjdę do was. I nie będzie za przyjemnie. Zrozumieliście! Szkoda. Vera, idę po ciebie! Nie bój się! - szedł dziarsko tunelem. Nie zważał na pułapki. Był gotowy na wszystko.
- Zaraz. A gdzie mój topór. - Zawstydził się przed samym sobą i przed Grungnim, który, pewnie, spoglądał na swój akt łaski. Wrócił do zwłok wilkołaka i do miejsca po swoich. Obszukał teren, ale nie znalazł, tego czego szukał.
- Pewnie gobliny go wzięły. Parszywe stworzenia. - odchodząc zobaczył kątem oka, że wilkołak ma dodatkową kończynę przy brzuchu. Ciekawe- pomyślał. Podszedł do trzonka, wyrwał go spod zwłok i wzniósł w geście triumfu. -Gobosy! Gotujcie się na śmierć! - echo długo odbijało się po tunelach. Jakby miało dość życia goblinów.
Żwawym krokiem, czasami biegiem dochodził do ich komnaty. Nagle usłyszał złowrogie dudnienie bębnów. Zwolnił, tylko, na moment.
Veronica trzymana w klatce, obojętnym wzrokiem śledziła wydarzenia. Ork - szaman - przygotowywał ołtarz, który wyglądał jak dwa pale, o metr oddalone od siebie, wbite w ziemię. Dodatkowo pod nimi usypany był chrust złożony z jakiegoś rodzaju drzew iglastych. Na czubkach pali przybito dwa topory, tak, aby krzyżowały się między nimi. Wiedziała do czego będą służyć - rozetną jej głowę na pół. To będzie ciekawy widok. Szkoda, że go nie zobaczę - pomyślała sobie. Około dziesięciu goblinów zaczęło biegać dookoła ołtarza. Zapalili chrust pod palami. Światło rozbłysło w komnacie. Była duża. Przypominała walec. Z krańców komnaty wychodziły tune
A teraz siedzi w kręgu nikczemnych istot, które zabiją ją ku czci jakiegoś demona, a ona znowu nie ma wpływu na swoje losy. Ork, dumny ze swego dzieła, odszedł od ołtarza i chwycił Veronicę, od tyłu, za ramiona, które podnosiły się i opadały w takt szlochu. Podniósł ją swoim silnym ramieniem i gestykulując, wspomagając się swoją chrapowatą mową, rozkazał jej się rozebrać. Gobliny, tańczące dookoła ołtarza, ożywiły się. Veronica nie rozumiała słów orka, ale widząc jednoznaczne znaki, powoli, wstydliwie zaczęła się obnażać. Znowu jej ktoś rozkazywał. Przyzwyczaiła się. Stała naga, a dookoła niej stały gobliny. Ork chwycił ją za ramię i podciągnął do ołtarza.
Veronica nie chciała tego przedłużać i pozwoliła się zanieść pod palące się pale. Ork przywiązał ją do nich i Veronicą targnął szloch wydobyty z głebi serca. Była bezradna. Nie mogła nic zrobić, żeby jej nie zabili. Jeżeli będzie próbowała się wyrwać to ork, weźmie do pomocy, tańczące gobliny. Ogień poparzył i osmalił jej nogi. Przywiązana do pali za ręce i nogi, tworzyła sobą literę X. Próbowała się wyrwać, w ostatnim akcie instynktownej próby wyzwolenia się. Nie udało się jej. Ból palił. Ogień nie był duży, ale jęzory ognia lizały jej nogi, doprowadzając Veronicę do agonalnego ryku.