Opowiadanie Do Konkursu Carpe Diem


Już nie żyją - pomyślał sobie, ale okropnie się mylił, gdyż jeden kamień wielkości jego strasznego czerwonego oka, zajął miejsce w oczodole potwora. Stwór ryknął przeciągle, jęknął jak bity pies i zaszarżował na krasnoluda, garbiąc się, by go trafić. Gerik, skupiony, wyczekiwał chlaśnięcia, mającego uciąć mu połowę ciała. Jakby w zwolnionym tempie, łapa wilkołaka spadała na Gerika, który jednym płynnym ciosem pokazał, że nie jest patetycznym cieniasem, czyniąc potwora bezbronnym. Prawie. Druga łapa stwora runęła na odsłoniętego krasnoluda, orząc mu głebokie, krwawe bruzdy w prawym barku i wyrywając rękę razem z ramieniem. Wilkołak wyrwał szpony z ramienia krasnoluda i gotował się do następnego ciosu. Gerik oniemiały z braku bólu, czekał aż nadejdzie. Dziewczyna widziała krasnoluda, który obiecał jej, że będzie się nią opiekował, berserkersko rzucającego się na dwukrotnie większego potwora chaosu. Obie ręce krasnoluda, zaciśnięte na trzonku topora, który odrąbał wilkołakowi łapę, zwiotczały i puściły broń. Prawie. Na toporze zacisnął pozostałą mu rękę, aż całe ciało zrobiło się czerwone z wysiłku i skupienia. Krew, z przeciętej łapy i zdruzgotanego barku zalewała obydwu walczących. Gerik widział tylko jedno - głowę wilkołaka spadającą na ziemię, głowę wilkołaka spadającą na ziemię, głowę wilkołaka spadającą na ziemię... Toporem trzymanym lewą ręką wyprowadził niszczące, błyskawiczne uderzenie. Wykorzystując całą siłę jaką jeszcze miał w sobie, odrąbał głowę wilkołakowi, zagłębiając się w drugiej - tej z jednym okiem.
Veronica podbiegła do wijącego się na ziemi, ryczącego z bólu krasnoluda, z którego odpłynęła fala adrenaliny. Zdarła z siebie kawał szmaty i obwiązała mu bark. Krew nadal się sączyła. Zrobiła to ponownie i już nie ciekła za mocno. Ścisnęła i umocniła opatrunek. Nie było widać dalej sączącej się krwi, bo wydawałoby się, że więcej posoki nie zmieści się w okolicy. Spływała po ścianach, gromadziła się w kałuże na ziemi, chaotycznymi wyciekami, wytryskiwała z urwanych kończyn wilkołaka. Veronica, po chwili, cała była w nieswojej krwi. Krasnolud patrzył się na Verę mętnym wzrokiem. Powoli oczy Gerika zachodziły mgłą.
- Gerik! Masz tu zostać! Zrozumiałeś?! - łzy szybko spływały po policzkach Veronici. Ze sklejonymi posoką granatowo - czarnymi włosami, Gerik wyglądał jak demon. Sapał coraz ciszej. Powieki zasłoniły oczy. Mrok. Pochodnia zgasła. Bez nadziei. Ciemność i dudnienie bębnów. Szurnięcia zbliżających się butów z ich strasznymi właścicielami. Bezlitosnymi właścicielami. - Obudź się! Słyszysz?! Masz się obudzić! Obuuudzić! Błagam cię! Błagam. - Veronica zaniosła się urywanym płaczem. Szloch spłynął po jaskini.
Po chwili gobliny, zaopatrzone w pochodnie, podeszły do Veronici. Nie opierała

się. Trzymała, sklejoną krwią, rękę Gerika. Gobliny wyszarpnęły krasnoluda z uścisku dziewczyny. Opluły jego ciało. Veronica zobaczyła topór, w kałuży krwi, częściowo zakryty przez zewłok wilkołaka. Poderwana ostatnią przysługą, jaką mogłaby wyświadczyć swojemu opiekunowi, wyrwała się z parszywych rąk goblinów, podbiegła do topora i niepostrzeżenie wsunęła go pod ciało mostrum. Udała, że jej celem było podbięgnięcie do martwego krasnoluda. A może właśnie to było jej celem? Zamknęła powieki Gerikowi i pocałowała go w czoło. Trzymaj się - to była ostatnia myśl jaką do niego wysłała. Prawie.
Gerik stał na zielonym wzgórzu. W oddali widział bawiących się, pracujących, odpoczywających krasnoludów.
- Co to jest? - spytał sam siebie.
- To jest krasnoludzkie Ellysium - Geriku.
- Co?! Kto to powiedział?
- Zdenerwowany rozglądał się dookoła. Widział polanę z wielką różnorodnością kwiatów. Znikome drzewa dawały cień, zmęczonym dzieciom.
Na horyzoncie widać było górę. Masyw górski. Błogie dźwięki ptaszków uspokajały okolicę. Zapach lata odbijał się w nosie. Nikt nie zwracał uwagi na nowego gościa.
- Ja powiedziałem, ja mówię i ja będę mówił - rozległ się basowy głos. Jestem twoim bogiem i będziesz mi posłuszny Geriku synu Gronda, syna Duraka, syna Belegola, syna Bardina, syna Brokka, syna Bronda, który był synem Gottriego - miły twardy głos uspokajał.
- Tego Bardina, który poprowadził słynną kampanię przeciw goblinom?
- Tak tego. Nie zadawaj więcj pytań. Teraz ja je będę zadawał. Czy dotrzymałeś swoją obietnicę?
- Którą? Nie. Nie dotrzymałem. Nie skopałem goblina, aż mu układ pokarmowy wyjdzie gębą.
- Nie rób sobie żartów Geriku! Czy dotrzymałeś obietnicy względem dziewczyny?
- Nie, nie dotrzymałem. Uniżenie błagam o wybaczenie. - schylił się, uklęknął na prawe kolano i spuścił głowę. Szczerze spuścił głowę.
Nie mógł zobaczyć materializującego się potężnego krasnoluda, o sylwetce dwóch krasnoludów, trzymającego potężny, naznaczony magicznymi runami kilof. Siwe włosy sięgały ziemi. Podobnie broda. Pomarszczona twarz, nie była skalana żadną blizną, żadnym pieprzykiem, żadnym zrogowaceniem. Była doskonała w swej starości, rozumności i sprawiedliwości. Krasnolud zamachał kilofem, wymówił inkantację.
-Czy chcesz dokończyć złożoną przysięgę? - dźwięk muzyki zbliżał się w miarę rozwoju zaklęcia. Muzyki kojącej i przeszywającej, cichej i głośnej. To nie była muzyka. To był cud.
- Oczywiście, Grungni. Jestem gotowy, by spełnić me zadanie względem krasnoludów, a przede wszystkim względem tej dziewczyny - Veronici. Bo my sieroty powinniśmy się trzymać razem. - Dumnie wypiął pierś i nie schował jej pod naporem bólu z barku. -dziwił się.
-To dobrze. To bardzo dobrze.
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz