Like a Dragon: Ishin
Sztab VVeteranów
Tytuł: Like a Dragon: Ishin
Producent: Ryu ga Gotoku Studio
Dystrybutor:
Gatunek: TPP
Premiera Pl:0000-00-00
Premiera Świat:
Autor: Klemens
Tytuł: Like a Dragon: Ishin
Producent: Ryu ga Gotoku Studio
Dystrybutor:
Gatunek: TPP
Premiera Pl:0000-00-00
Premiera Świat:
Autor: Klemens
Like a Dragon: Ishin!
Niespełna dziesięć lat temu swą premierę miało Yakuza: Ishin, czyli spin-off popularnej – i już dobrze znanej na Zachodzie – serii Yakuza, z akcją osadzoną w XIX-wiecznej Japonii. Trochę dziwić może powściągliwość wydawcy w przedstawieniu swego dzieła poza Nipponem, zważywszy na popularność kultury Kraju Zachodzącego Słońca i jego realiami przed Restauracji Meiji. Nie przypadkiem wspominam o tej ostatniej, albowiem o owym wydarzeniu w naszej ojczyźnie wiemy bardzo niewiele, niemal tyle, ile nauczył nas „Ostatni samuraj” z Tomem Cruisem w roli głównej.
Głównym bohaterem jest postać historyczna, a mianowicie niejaki Sakamoto Ryōma, który miał znaczny wpływ na zdynamizowanie się procesu przemian, poczynając od obalenia szogunatu (przyznajcie się – nie słyszeliście o nim nigdy wcześniej, czyż nie?). W istocie również będziemy mieli styczność z niejednym spośród wydarzeń wspominanych w encyklopediach, np. „wynegocjowaniu” Sojuszu Satchō (dlaczego użyłem cudzysłowów – nie zdradzę, lecz wspomnę tylko, iż doceniam poczucie humoru twórców).
Esencją rozgrywki jest prowadzenie rozlicznych walk, które stanowiły chleb i sól „oryg
inalnej” Yakuzy. Użytkownik nie ma zresztą żadnych wątpliwości, że ma do czynienia z grą z cyklu, gdy już w pierwszych minutach, ba, sekundach, jest raczony ujęciami z Kazumą Kiryu, a przede wszystkim Goro Majimą, choć tutaj noszącymi inne imiona (a to tylko dwie spośród szeregu „znajomych twarzy”). Autorzy nade wszystko stanęli przed niebagatelnym wyzwaniem pogodzenia tradycyjnych sztuk walki pięścią, mieczem z nowomodną bronią palną… co niestety wyszło im dość średnio, momentami wręcz komicznie, a to wskutek drastycznego niedoszacowania siły tej ostatniej. W adwersarza możemy wypalić z odległości metra cały magazynek (ten zresztą nigdy się nie kończy), a ten wciąż będzie stał prosto i własnym mieczem raz i drugi będzie nas ciął. Dark Souls to to nie jest…
Nie samą walką żyje gracz, więc w Like a Dragon: Ishin! dane nam będzie się oddać całemu mnóstwo aktywności pobocznych – i wspominając o mnóstwie nie popełniłem retorycznego nadużycia w najmniejszym stopniu. Będziemy mogli oddać się urokom hazardu w grze w kości, madżonga czy pokera, będziemy mogli wędkować i uprawiać przydomowy ogródek, oddamy się urokom tańca, śpiewu czy gotowania… a to wciąż nie wszystko. Jeśli nie będziemy chcieli się ograniczyć wyłącznie do wątku głównego (angażującego nas na przeszło 20 godzin), lecz przeciwnie, uweźmiemy się na „splatynowanie” danego tytułu, to śmiało możemy zapomnieć o kilku dobach z własnego życia. Gra swym duchem bardzo przypomina Yakuzę 0.
Owo podobieństwo dotyczy również oprawy – gra oferuje dokładnie to, do czego przywykli użytkownicy ostatnich „odświeżonych” wersji cyklu głównego, choć osobiście doceniam wysoką stabilność danego tytułu: pomimo wielu, wielu godzin spędzonych z grą nie uświadczyłem chyba ani razu żadnej „zwieszki”, tymczasem w przypadku poprzedniczek różnie to bywało.
Zastrzeżenia wydawcy przed opublikowaniem gry na Zachodzie nie są dla mnie zrozumiałe. Ishin! wciąga w nie mniejszym stopniu niż „główne” odsłony serii, zaryzykowałbym nawet tezę, iż jest po prostu ciekawszy niż części cyklu z „wyższymi” numerkami w tytule. To taka Yakuza 0 w kimonie, choć zarazem produkcja ta doskonale mi uświadomiła, dlaczego Yakuza: Like a Dragon jest naprawdę prawdziwym świeżym oddechem serii.
Autor: Klemens
Głównym bohaterem jest postać historyczna, a mianowicie niejaki Sakamoto Ryōma, który miał znaczny wpływ na zdynamizowanie się procesu przemian, poczynając od obalenia szogunatu (przyznajcie się – nie słyszeliście o nim nigdy wcześniej, czyż nie?). W istocie również będziemy mieli styczność z niejednym spośród wydarzeń wspominanych w encyklopediach, np. „wynegocjowaniu” Sojuszu Satchō (dlaczego użyłem cudzysłowów – nie zdradzę, lecz wspomnę tylko, iż doceniam poczucie humoru twórców).
Esencją rozgrywki jest prowadzenie rozlicznych walk, które stanowiły chleb i sól „oryg
Nie samą walką żyje gracz, więc w Like a Dragon: Ishin! dane nam będzie się oddać całemu mnóstwo aktywności pobocznych – i wspominając o mnóstwie nie popełniłem retorycznego nadużycia w najmniejszym stopniu. Będziemy mogli oddać się urokom hazardu w grze w kości, madżonga czy pokera, będziemy mogli wędkować i uprawiać przydomowy ogródek, oddamy się urokom tańca, śpiewu czy gotowania… a to wciąż nie wszystko. Jeśli nie będziemy chcieli się ograniczyć wyłącznie do wątku głównego (angażującego nas na przeszło 20 godzin), lecz przeciwnie, uweźmiemy się na „splatynowanie” danego tytułu, to śmiało możemy zapomnieć o kilku dobach z własnego życia. Gra swym duchem bardzo przypomina Yakuzę 0.
Owo podobieństwo dotyczy również oprawy – gra oferuje dokładnie to, do czego przywykli użytkownicy ostatnich „odświeżonych” wersji cyklu głównego, choć osobiście doceniam wysoką stabilność danego tytułu: pomimo wielu, wielu godzin spędzonych z grą nie uświadczyłem chyba ani razu żadnej „zwieszki”, tymczasem w przypadku poprzedniczek różnie to bywało.
Zastrzeżenia wydawcy przed opublikowaniem gry na Zachodzie nie są dla mnie zrozumiałe. Ishin! wciąga w nie mniejszym stopniu niż „główne” odsłony serii, zaryzykowałbym nawet tezę, iż jest po prostu ciekawszy niż części cyklu z „wyższymi” numerkami w tytule. To taka Yakuza 0 w kimonie, choć zarazem produkcja ta doskonale mi uświadomiła, dlaczego Yakuza: Like a Dragon jest naprawdę prawdziwym świeżym oddechem serii.
Autor: Klemens