Yakuza: Like a Dragon

Yakuza: Like a Dragon
Sztab VVeteranów
Tytuł: Yakuza: Like a Dragon
Producent: Ryu ga Gotoku Studio
Dystrybutor:
Gatunek: turowa/RPG
Premiera Pl:0000-00-00
Premiera świat:
Autor: Klemens
Ocena
czytelników 50 GŁOSUJ
OCENA
REDAKCJI 85% procent
Wyroznienie
Głosuj na tę grę!

Yakuza: Like a Dragon

Myślę „Kazuma Kiryu” a mówię „Yakuza”, myślę „Yakuza” a mówię „Kazuma Kiryu” – owa parafraza słynnego bolszewickiego hasła dotychczas jak najbardziej odpowiadała rzeczywistości (oczywiście z poszanowaniem fanów postaci Majimy). W konsekwencji nawet nie zaskoczenie, co szok rodziły zapowiedzi autorów cyklu, że (oficjalnie licząc) siódma odsłona japońsko-gangsterskiej opowieści skupi się na zupełnie innej – po prostu nowej – postaci i już choćby z racji tego faktu tytuł nie będzie opatrzony żadną cyferką. Co więcej, zmiany miały być znacznie większe. Czy efekt końcowy jest więc wciąż znośny?
yakuza-like-a-dragon-22674-1.jpg 1Naszego nowego głównego bohatera poznajemy w trakcie ostatniego dnia minionego tysiąclecia (wedle gregoriańskiej notacji) jako młodego człowieka i szeregowego członka pomniejszej „rodziny” zrzeszonej w – czołowym wówczas – klanie Tojo, mniej czy bardziej dosłownie wycierającego chodniki Kamurocho, choć jak nas przyzwyczaili autorzy, nieraz uświadczymy jeszcze dalej posunięte retrospekcje. W nowy wiek wkraczamy jednak bynajmniej nie z przytupem, lecz zarzutem morderstwa i wyrokiem opiewającym na kilkanaście lat. Po odbyciu kary ku swemu zaskoczeniu odkrywamy jednak, że nikt na nas nie czeka, mało tego, ledwo ocieramy się o śmierć i trafiamy – dosłownie – na śmietnik w Jokohamie, gdzie musimy rozpocząć nasze życie od nowa pod niemal każdym względem.

Muszę przyznać, że bardzo przypadły mi do gustu pierwsze rozdziały opowieści, w trakcie których czujemy się jak prawdziwy wyrzutek, odpad społeczny, pozbawiony możliwości jakiegokolwiek grymaszenia, dla którego zwykły materac w ulokowanej na poddaszu domu publicznego ciasnej klitce pozbawionej jakichkolwiek ozdób czy wyposażenia jawi się niemal jako raj. Później historia niestety traci nieco ten nastrój, zyskując na „epickości” i „heroiczności”, co i rusz jednak zaskakuje (zgodnie z najlepszymi tradycjami serii, śmiem twierdzić, że fabuła „siódemki” to zdecydowane „stany górne”, jeśli nie „szczytowe” cyklu).

Autorzy również znacznie śmielej niż dotychczas dotykają szeregu tematów, od których dotychczas stronili, albo które traktowali bardzo zdawkowo, niejako odwracając głowę. Główny bohater niemal na samym początku ujawnia się jako syn prostytutki i wychowanek sutenera (autorzy nie krygują się bowiem z oddaniem istoty japońskich tzw. łaźni), yakuza zaś daleka jest od nowomodnych łotrów-rycerzy. Co więcej, twórcy dotykają również zagadnień krępujących po dziś dzień dla polityków i wyborców Kraju Kwitnącej Wiśni, takich jak chociażby statusu potomków w trzecim i dalszym pokoleniu niegdysiejszych imigrant
w z okresu imperialnych zapędów władców Nipponu. I jakkolwiek wciąż nieraz brak przysłowiowej „kropki nad i” czy poruszenia niektórych wątków, to nie sposób nie docenić społecznego zaangażowania (jak najlepiej rozumianym) Like a Dragon.

Twórcy postanowili również opuścić dość już wyeksploatowane zakątki tokijskiego Kamurocho (które wszakże raz czy drugi dane będzie graczowi odwiedzić), tak że uczenie się topografii Jokohamy (a właściwie jej bardzo skromnego i siłą rzeczy wyidealizowanego) samo w sobie staje się odświeżające, a zarazem niespecjalnie skomplikowane. Inna sprawa, że gracz i tak sobie uświadamia, że wszystkie światowe metropolie są właściwie do siebie bardzo podobne, nieco prawdziwej egzotyki uświadcza on tylko przy okazji odwiedzin chińskiej dzielnicy.

Drugą największą rewolucją – poniekąd zresztą wysuwającą się na pierwszy plan – jest dość radykalna zmiana mechaniki rozgrywki. O ile bowiem cała seria dotychczas w znacznej mierze miała charakter zręcznościowy i wysoce pożądane były umiejętności właściwe dla różnorakich bijatyk, o tyle w przypadku Like a Dragon mamy właściwie do czynienia z (japońskim) role-play’em (a niniejszy tekst śmiało mógłby zostać opublikowany na łamach naszego siostrzanego serwisu). Dość powiedzieć, że walki rozgrywają się w trybie turowym, gromadzimy (czteroosobową) drużyną, której skład możemy dość swobodnie zmieniać, podobnie jak klasy postaci. Jedni gracze uznają, że to zupełne sprzeniewierzenie się tradycjom serii, inni stwierdzą, iż to niekoniecznie jest to, co lubią, jeszcze inni zakrzykną na uszczerbek na realizmie, ale… w istocie całość całkiem godnie się sprawdza, a mechanika jest godna czołowych (j)RPG-ów.

Niezależnie od głównej historii autorzy raczą nas całym mnóstwem aktywności pobocznych, przy czym mam tu na myśli nie tylko klasyczne questy, lecz najróżniejsze minigry itp. Będziemy więc mogli poprowadzić własną kampanię gastronomiczną w stylu a la tycoon, będziemy mogli poćwiczyć uderzenia bejsbolowe, pościgać się z innymi byakuza-like-a-dragon-22674-2.jpg 2ezdomnymi w wyścigu o zużyte butelki na skup, pograć w karty itp. – przyznam szczerze, iż podczas pierwszej rozgrywki gros tych „poboczności” po prostu ignorowałem, ot, „liznąłem” dla poznania smaku, lecz celowo nie zgłębiałem, ale nie z uwagi na fakt ich niedopracowania (nic z tych rzeczy!), lecz po prostu ograniczony czas. Siódma Yakuza to prawdziwe El Dorado (czy też horror, zależnie od punktu widzenia) dla osób lubujących się w „kompletowaniu” napoczynanych pozycji.

Chyba najmniej – w porównaniu do zremasterowanych niedawno pierwszych odsłon serii – w istocie zmieniła się oprawa audiowizualna rzeczonego tytułu, przy czym na względzie należy mieć fakt, że gra jest dość kapryśna „sprzętowo” i warto nieco przysiąść fałdów nad sterownikami i ustawieniami domowego hardware’u. Co więcej, nastawić się należy na zmierzenie się z wieloma godzinami (!) cutscenek, jak też niemożność „przeklikania” wielu z nich (zawsze możliwe jest ich ogólne pominięcie, ale z oczywistym uszczerbkiem dla immersji i znajomości fabuły).

Przypadło mi do gustu poczucie humoru twórców, dość… angielskie. Owszem, niektóre żarty są wręcz krzycząco bezpośrednie, wprawiając człowieka Zachodu w pewne zakłopotanie (powiedzmy sobie jednak szczerze, dotyczy to niektórych elementów kultury japońskiej samych w sobie), ale łatwo jest przeoczyć całe mnóstwo gagów znacznie, znacznie subtelniejszych.

Yakuza: Like a Dragon to gra znacząco inna niż wcześniejsi przedstawiciele serii. O ile jednak ktoś nie cenił sobie w cyklu najbardziej zręcznościowych walk, to winien on ocenić niemal wszystkie te modyfikacje wyłącznie pozytywnie. Znacznie łatwiej utożsamić się z Ichibanem Kasugą niźli wcześniej Majimą bądź Kazumą, cały świat sprawia wrażenie bardziej realistycznego (i to pomimo erpegowej turowej mechaniki), a fabuła, jakkolwiek wręcz nieprawdopodobnie zagmatwana, jest tyleż spójna, co i poruszająca. Czegóż chcieć więcej? No chyba że kolejnej przygody z Kasugą, jakkolwiek trudno mi sobie wyobrazić sensowny fabularnie sequel…

Autor: Klemens
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz
RECENZJE CZYTELNIKÓW
ILOŚĆ RECENZJI - ¦REDNIA OCENA - % więcej recenzji dodaj recenzję