Destroyer Command

Destroyer Command
Sztab VVeteranów
Tytuł: Destroyer Command
Producent: Ultimation Inc
Dystrybutor: Play It
Gatunek: symulator
Premiera Pl:2002-05-27
Premiera Świat:
Autor: Matis
Ocena
czytelników 81 GŁOSUJ
OCENA
REDAKCJI 75% procent
Głosuj na tę grę!

Destroyer Command

Symulatory wojenne nie są najpopularniejszym gatunkiem gier komputerowych. Gdyby komuś przyszło na myśl zrobić ranking popularności poszczególnych gatunków, to nie wiem, czy gry, w których mamy przyjemność wcielić się w załoganta lub dowódcę jakiegoś pojazdu znalazłyby się w pierwszej dziesiątce. Zazwyczaj są to tytuły tworzone przez pasjonatów dla pasjonatów. Nawet po zmniejszeniu wszystkich opcji dotyczących realizmu na minimum, to i tak spora część mniej doświadczonych i obeznanych z wojennym kunsztem graczy nie podoła. O ile symulatory samolotów i czołgów są względnie popularne, to prawdziwe symulatory morskie można policzyć na palcach obu dłoni – nawet tych, należących do niewidomego drwala z pierwszymi objawami choroby Parkinsona. Tak więc pojawienie się na rynku symulatora niszczyciela zwróciło nań uwagę komputerowych wilków morskich. Czy Destroyer Command jest spełnieniem marzeń, czy raczej czymś, co nigdy nie powinno zostać zwodowane?
destroyer-command-4479-1.jpg 1Niszczyciel to jeden z najmniejszych rozmiarami typów okrętów wojennych. W czasach II wojny światowej eskadry niszczycieli były niejako swoistymi morskimi wołami roboczymi i końmi napędowymi poszczególnych marynarek. Rozmiarom nie dorównywały pancernikom i większym krążownikom. Nie potrafiły pływać pod wodą (przynajmniej do chwili spotkania z jakąś torpedą), ani działać jako morskie lotniska – niczym lotniskowce. Nie nadawały się do transportu sprzętu ani ludzi. Wyróżniały je mniej wyjątkowe, lecz równie przydatne cechy. Te stosunkowo lekkie i szybkie platformy dla uzbrojenia stanowiły idealną przeciwwagę dla okrętów podwodnych. Wyposażone w sonary, bomby głębinowe, działa morskie, działka przeciwlotnicze i wyrzutnie torped były idealnymi okrętami eskortującymi. Były najgorszym zagrożeniem dla okrętów podwodnych wroga. Eskadra kontrtorpedowców (inna, choć chyba trochę mniej groźna nazwa tych okrętów) była w stanie odeprzeć niemały atak lotniczy, czy podjąć walkę z większą jednostką. W czasie działań wojennych zatonęła bardzo dużą liczba niszczycieli – także zadanie wyznaczone przez grę nie będzie należało do najprostszych. W produkcji firmy Ultimation Inc znanej z (i tylko z) gry Silent Hunter zaczynamy naszą marynarską karierę od jednego okrętu by – przy dobrym wietrze i sprawnych silnikach skończyć na dywizjonie złożonym z 8 jednostek. W czasie rozgrywki możemy operować na praktycznie każdym stanowisku – od sternika, poprzez obsługę wszystkich dział, działek i wyrzutni, na operatorze sonaru kończąc. Możemy również dowodzić naszymi siłami z poziomu mapy taktycznej, za pomocą różnorakich rozkazów. Co istotne, zwłaszcza przy dłuższych rejsach, nasz komandir uzyskał na wpół boską moc sterowania prędkością upływu czasu.

Z technicznego punktu widzenia gra jest trudna. Seria misji ćwiczebnych – 5 sztuk, jak każde zresztą szkolenie wojskowe – czy to prawdziwe czy wirtualne, nijak nie da nam peł
nego obrazu czekających nas zadań. Co gorsza, nie będę ukrywał – gra jest pełna błędów, niczym wypracowanie analfabety. Gra lubi się zawiesić, paść nagle wraz z zapisem gry, czy wysypać się jak zakupy z dziurawej reklamówki. Na Windowsie 98 działa znośnie, na XP czasami nie chce kooperować, na Viście nawet nie próbowałem. Możemy spróbować (bo nie wiadomo, czy gra zaskoczy) wziąć udział w około 20 historycznych misjach na Pacyfiku i Atlantyku (w służbie Wuja Sama) lub sprawdzić działanie generatora misji (który w teorii daje około 600 wariantów rozgrywki), od patroli morskich, poprzez eskortę, zwalczanie wszelakich łodzi podwodnych do współudziału w większych operacjach morskich. Jeśli już gra będzie miała chwilę dobroci i zacznie działać stabilnie, to da miłośnikom walki morskiej duży wachlarz regulacji poziomu realizmu i możliwości taktycznych. Zależnie od nastroju możemy urządzić sobie małą strzelnicę morską bądź poćwiczyć morskie manewry oskrzydlające. Cierpliwi i nie bojący się widoku własnego pulpitu, nawracającego jak choroba morska miłośnicy symulacji wodno-wojennej powinni być zadowoleni.

Osoby przyzwyczajone do budowy typowej recenzji zaraz zaczną zastanawiać się gdzie sekcja nt. oprawy audiowizualnej? Akapitu opisującego wspaniałe fajerwerki i wodotryski graficzno–dźwiękowe nie będzie. Mogę co najwyżej powiedzieć, że prawdziwych fanów symulacji łączy jedna wspólna cecha. Niezależnie od tego czy lubują się w symulatorach czołgów, samolotów, okrętów, czy wielkich mapach strategicznych podzielonych na tysiące heksów, nie odstraszy ich żadna grafika. Nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że na polu symulacji nawodnej (nie mówimy tu o, chwała Neptunowi, stale ukazujących się częściach Silent Huntera), od dłuższego czasu mamy spory zastój. Nikogo, kto interesuje się tego typu produkcjami nie zdziwi fakt, że opisywana przeze mnie gra pochodzi z 2002 roku. I że od dłuższego czasu oficjalne wsparcie techniczne w postaci wszelakich łatek nie istnieje. Na sdestroyer-command-4479-2.jpg 2zczęście fanatycy symulacji wojennych tworzą swoistą grupę wzajemnego wsparcia – po dziś dzień można znaleźć w Internecie bezpłatne amatorskie łatki, poprawiające najbardziej rażące błędy, czy nawet modyfikacje, poprawiające grafikę i dodające nowe quasi–kampanie. Warto dodać, że bardzo ciekawym, choć niestety nie do końca wykorzystanym „za życia” gry pomysłem była pełna współpraca Destroyer Command z Silent Hunter 2 – w trybie multiplayer: posiadacze DC dowodzą niszczycielami, a szczęśliwi nabywcy Silent Huntera 2 wcielają się w ich gnębicieli – dowódców U-Bootów. Co ciekawe, wciąż spora liczba osób gra – w niekiedy mocno pomodyfikowane wersje obu gier – i to w trybie kooperacji między tymi produktami. Także z grami bywa jak z poetami – po premierze niedocenione, po latach bywają odkrywane

Destroyer Command zebrał mieszane recenzje. Od bardzo wysokich, po skrajnie niskie. Moim zdaniem, jeśli jesteś fanem symulatorów morskich, nie boisz się „koszmarnej”, zdaniem pokolenia konsolowych dzieci, grafiki, ani niestabilnej gry, to mogę z czystym sercem polecić zakup - każdy chętny może zaopatrzyć się w ten tytuł za 10 do 20 złotych. Wymagania sprzętowe są minimalne – Pentium 300 i garść Ramu wystarczą do uruchomienia tej gry, choć zalecałbym odrobinę lepszą specyfikację. Jeśli nie próbowałeś swoich sił w symulacjach morskich, a bardzo pragniesz spróbować – zacznij od innego tytułu. Jeśli Ci się spodoba, to całkiem prawdopodobne, że kiedyś „dojrzejesz” do objęcia stanowiska dowódcy niszczyciela. W kwestii oceny – jeśli nie boisz się bugów i niestabilnośći, to dolicz sobie śmiało 25% do oceny końcowej. Ja odjąłem je pro forma. A tak na margnesie, to oprawa graficzna nie jest – przynajmniej dla mnie w żadnym stopniu odrażająca, a nawet mi się podoba. Powstrzymam się jednak od wliczania jej w poczet plusów lub minusów, gdyż nie o oprawę audiowizualną w tego typu grach chodzi.

Autor: Matis
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz
RECENZJE CZYTELNIKÓW
ILOŚĆ RECENZJI - ŚREDNIA OCENA - % więcej recenzji dodaj recenzję