Gra o tron: Początek

Gra o tron: Początek
Sztab VVeteranów
Tytuł: Gra o tron: Początek
Producent: Cyanide Studio
Dystrybutor: Ubisoft
Gatunek: turowa/RTS
Premiera Pl:2011-09-29
Premiera Świat:
Autor: Blackwolf111
Ocena
czytelników 51 GŁOSUJ
OCENA
REDAKCJI 55% procent
Głosuj na tę grę!

Gra o tron: Początek

Wydawać by się mogło, że twórcy Game of Thrones: Genesis nie mogli sobie wymarzyć lepszych okoliczności na premierę swego dzieła. Gra pojawia się na rynku w chwili, w której Pieśń Lodu i Ognia, na licencji której opiera się produkcja, rozsławił doskonale zrealizowany serial produkcji HBO. Jednak czy czas ten rzeczywiście wyszedł grze na dobre?
gra-o-tron-poczatek-recenzja-6568-1.jpg 1Na początku trzeba podkreślić, że studio Cyanide pracowało nad grą na długo przed tym jak nakręcono pierwszą scenę serialu. Stąd wszystkich tych, którzy liczą na krwawe potyczki kilkutysięcznych armii, bogato przeplatanych scenami nagości, muszę uczciwie uprzedzić – pukacie do złych drzwi. Choć z drugiej strony nie obyło się bez wpływu - niestety negatywnego - ale o tym później.

Póki co chciałbym napisać, czym właściwie jest Game of Thrones: Genesis, w Polsce znana jako Gra o tron: Początek. Jest to o tyle istotne, że aż do dnia premiery nie było na dobrą sprawę wiadomo nic ponadto, że będziemy mieć do czynienia z grą strategiczną osadzoną w realiach wykreowanego przez George'a R.R. Martina, kontynentu Westeros. Dzisiaj wiadomo już wszystko.

Got:G jest RTS-em, którego akcja rozgrywa się w czasach poprzedzających wydarzenia książkowej sagi. I już tutaj wychodzi na wierzch pierwsza, niestety nie jedyna, wada gry. Twórcy zupełnie nie potrafili wykorzystać ogromnego potencjału fabularnego, jaki niosą ze sobą opasłe tomy autorstwa G.R.R. Martina. W grze, na dobrą sprawę, nie pojawia się żaden z kilkudziesięciu książkowych bohaterów (co jest jeszcze zrozumiałe ze względu na ideę osadzenia gry w przeszłości wydarzeń książkowych), nawet charakterystyczne miejsca jak Czerwona Twierdza czy Mur pojawiają się tylko w formie symbolicznych, mizernych rozmiarów makietek - inaczej nazwać tego nie można (a co już kłóci się z konceptem świata Martina).

Prawda jest taka, że Gra o tron: Genesis w ogóle nie korzysta z bogactwa licencji i byłaby identyczną grą, nawet gdyby była tej licencji pozbawiona. Tak więc jeszcze raz – jeżeli chciałeś kupić grę tylko dlatego, że jesteś fanem Pieśni Lodu i Ognia, to lepiej sobie daruj i wydaj pieniądze na komplet szklanek z wizerunkami członków rodu Starków. Genesis odradzam też wszystkim niepoprawnym estetom. Grafika jest…. Bądźmy delikatni…. Grafika odstaje od tego, co prezentuje większość obecnie wydawanych tytułów. Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że plansze, na których toczy się rozgrywka, są małe i pozbawione szczegółów. Podobnie muzyka, która choć stylistyką wpasowuje się w średniowieczne fantasy, to pod żadnym względem nie wybija się ponad przeciętność.

O ile wymienione wady widać zaraz po tym jak Game of Thrones skończy się ładować (co trwa dobrych kilka minut!), o tyle pozostałe ujawniają się dopiero po paru godzinach gry. Ba, początkowo wydawać by się mogło, że są zaletami. Mowa
o mechanizmach rządzących rozgrywką. Najlepiej opisze to krótka prezentacja. Każda misja toczy się na podzielonej na kilkanaście sektorów mapce. Gracz i jego przeciwnicy rozpoczynają z jednym takim sektorem, w centrum którego stoi zamek. Zdobycie kolejnych sektorów wymaga zawarcia sojuszu z wsią, twierdzą czy inną kopalnią do tychże sektorów przyporządkowaną. Więcej sektorów to więcej kasy i więcej punktów prestiżu. Sojusze zawierane są przez wędrujących po mapie emisariuszy. Jak dotąd, wszystko jest łatwe i przyjemne. Ale tylko do czasu, gdy na plan politycznych zmagań nie dołączą szpiedzy, zabójcy, księżniczki, łotry i inne jednostki z dość szerokiego wachlarza wyboru. Wrogi szpieg może zawrzeć tajemny układ z naszym sprzymierzeńcem. Przeciwdziałać temu może księżniczka, której zamążpójście utrwali sojusz więzami krwi. Trzeba przy tym pamiętać, że nic nie zrywa więzów krwi lepiej niż tejże krwi rozlew. Tutaj najlepiej sprawdzi się skrytobójca. Można też wysłać własnego szpiega do siedziby wrogiego rodu z nadzieją, że przeniknie do szeregów wroga, a wtedy każda przeprowadzona przez niego akcja (już jako szpieg, bądź inna jednostka przeciwnika) będzie nieważna. Oczywiście można też zwyczajnie zaatakować przeciwnika na drodze stricte militarnej, ale mizerna różnorodność oddziałów i pozbawione taktyki potyczki raczej zniechęcają do tego typu przedsięwzięć. Wszystko to to tylko cząstka, tylko wierzchołek, tego co oferują mechanizmy gry.

Wszystkich tych zależności i zagrywek uczy kampania, będąca w istocie szeregiem misji składających się na niespotykanie długi samouczek. By oszczędzić sobie rozczarowań i długich godzin samodzielnego rozgryzania wszystkich możliwości, polecam zacząć grę właśnie od kampanii. Dopiero potem można zabrać się za tryb House vs House, który jest głównym daniem wieczoru. Pod tą intrygującą nazwą kryje się dobrze znana z innych gier możliwość rozegrania pojedynczej potyczki. Trzeba tylko wybrać jeden z dostępnych rodów (niestety różnią się one wyłącznie posiadaniem jednej elitarnej jednostki – i to w dodatku nie bojowej) i już można mierzyć się z komputerowymi przeciwnikami na każdej z kilkunastu przygotowanych w tym celu map.

Niestety, szybko okazuje się, że sztuczna inteligencja jest w Game of Thrones bardziej sztuczna a mniej inteligenta i już po kilku rozegranych meczach wiadomo jaką zagrywkę zastosuje w danej sytuacji. Gra sprowadza się wtedy do mechanicznego powtarzania czynności przeciwdziałających poczynaniom wrogich agentów i nie pozostaje nic innego, jak szukanie wrażeń w trybie gry wieloosobowej, z którym problem jest taki, że trudno zngra-o-tron-poczatek-recenzja-6568-2.jpg 2aleźć chętnych do wspólnej gry.

Wydawać by się mogło, że opisany system rozgrywki to oryginalna odskocznia od tego, co oferuje większość strategii skupionych w większym bądź mniejszym stopniu na walce. Studio Cyanide postanowiło pójść w drugą stronę, dając nam grę, w której polityka przeplata się z intrygami i działaniami szpiegowskimi, a brutalna siła ma sens tylko wtedy, gdy wszystko inne zawiedzie. Idea jest dobra, wręcz znakomita. Zawodzi wykonanie. Dlaczego? Ano dlatego, że, co łatwo wywnioskować po wielu elementach, gra była przygotowywana jako strategia turowa - jako rozbudowane, pogłębione i osadzone w ciekawych realiach szachy.

Tymczasem otrzymaliśmy RTS-a. I to była właśnie ta decyzja o przekonwertowaniu Game of Thrones na strategię czasu rzeczywistego okazała się być gwoździem do trumny całej gry. To właśnie rzeczywisty upływ czasu przekłada się na to, że gracz zamiast na planowaniu sojuszy i knuciu intryg, musi skupić się na ogarnięciu totalnego chaosu, jaki panuje na mapie. Szczególnie, że jednostki nie robią niczego samodzielnie, a o kolejkowaniu rozkazów można tylko marzyć. Rozgrywka ogranicza się więc do bezustannego pilnowania całej masy drobnych spraw, a przecież nie o to w grach chodzi.

Z drugiej strony, nieco paradoksalnie, jest zwyczajnie nudno. Bywają chwile, w której rozgrywka postępuje tempem wyjątkowo leniwej, beznogiej i bezskrzydłej muchy (sadyści są wśród nas) brodzącej w wyjątkowo gęstej smole. Dlaczego? Dlatego, że dotarcie do co bardziej odległych lokacji zajmuje emisariuszowi kilka, a czasem nawet kilkanaście minut. Mało tego, może okazać się, że w lokacji tej znajduje się już emisariusz wroga a wtedy nasz własny wysłannik pokonuje z powrotem całą drogę, przy czym nie mamy możliwości powierzenia mu nowego zadania, dopóki nie wróci do zamku. Logiczne? Może. Grywalne? Zdecydowanie nie.

Game of Thrones: Genesis mogła być prawdziwie niepowtarzalną produkcją. Taką, która może i nie odniosłaby światowego sukcesu, ale która zdobyłaby pokaźną rzeszę wiernych fanów, podobnych do tych jakich ma seria Europa Universalis. Takich, dla których nie liczyłaby się podła grafika czy niedoróbki techniczne. Takich, którzy dla złożonego mechanizmu i bogactwa opcji spędziliby przy grze wiele setek godzin.

Niestety, kompromis w stosunku do oczekiwań graczy, którzy obejrzeli film, doprowadził do klapy. Kasując grę z dysku twardego było mi żal. Żal utraconej szansy. W obecnej formie GoT wymaga metodycznego, pieczołowitego i skrupulatnego podejścia ofiarując w zamian... no właśnie. Gdyby chociaż można było coś w tym miejscu napisać.

Autor: Blackwolf111
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz
RECENZJE CZYTELNIKÓW
ILOŚĆ RECENZJI - ŚREDNIA OCENA - % więcej recenzji dodaj recenzję