Festiwal Muzyki Dawnej Jarosław 2009



Odskocznią od ponurych piekielnych, acz fascynujących klimatów był występ otwarty młodziutkich tancerzy i tancerek z Międzyrzecza. Gościnnie wspomagał ich Jacek Hałas. Sam bard wypadł dobrze. Zaprezentowano suitę tańców barokowych i renesansowych w postaci opowiadania o królowej śniegu Andersena. Pokaz spowodował ogólne zaciekawianie ludności Jarosławia. Mnie osobiście jednak nie przypadł do gustu, choć życzę młodym ludziom szybkiego i efektywnego rozwoju. Sprawna ręka może wyzwolić ogromny potencjał, którego przebłyski widzieliśmy, acz niewystarczające, aby zachwycić. Drugim oddechem dla ludzi wierzących, ale również dla niektórych li tylko przyglądających się, była wigilia i nocne czuwanie przy śpiewach chorału, czytaniach świętych ksiąg zakończone mszą w nadzwyczajnym rycie trydenckim. Zorganizowane było to na cześć Matki Boskiej Częstochowskiej. Większość dzielnie dotrwała do 4 nad ranem. Warto to przeżyć bez względu na stan swojego ducha. Poziom jak na oprawę czysto liturgiczną, gdzie uczestniczy lud, naprawdę wysoki i dostojny. Msza trydencka odprawiana niepewnie przez księdza (bo to był jego drugi raz) dopełniła elektryzującą i wyjęta jakby z innych czasów ceremonię. Nadmienić można na koniec, że sprawowana była przy bocznym ołtarzu, co naprawdę, może się mylę, rzadko się zdarza. Kazanie krótkie i tajemnicze, acz pouczające wygłoszone było z zabytkowej ambony.

Środa okazała się najmocniejsza. Należał ten dzień do Cantilena Antiqua i chóru Bizantion. O dwudziestej zaczęła się w kościele ojców reformatów uczta, ale i kontrowersja. Uczta ucha, bo dla ludzi najbliżej zespołu wywarła one największe wrażenie. Wspaniale zaprezentowane wariacje i interpretacje ledwo co zachowanych linii melodycznych do tekstów muzyki karolińskiej (IX-X wiek) wywołały stan niemalże transu u części słuchaczy, w tym u mnie. Ballady, takiego słowa użyję, traktowały o potędze Karola Wielkiego, jego życiu i śmierci, Bogu, zacnych mężach, ale też o pociesze płynącej z uprawiania filozofii. O doskonałości wykonania mogą świadczyć bodajże cztery bisy zagrane przez zespół, znacznie potężniejszy w wymowie niż Sequentia. Ona zaś jak wino nabrała nowego smaku po tej prezentacji. Było to doświadczenie podobne do dwu skrzydeł. Ogień piekielny chropowatego głosu śpiewaka Sequentii równoważony był przez łagodną wodę nadzwyczaj wysokiego i dostojnego dźwięku środowego solisty. Kontrowersja zaś tyczy się też dwu aspektów. Pomniejszej, acz zauważalnej grupie w odbiorze przeszkadzał dystans, jaki dzielił ich od artystów w poniedziałek i w środę. Nie mogąc dostrzec subtelnych póz artystów, traciła wiele na odbiorze tej prawie że intymnej muzyki. Wszystkich jednak pogodził Bizantion, uchyliwszy skrawka nieba podczas ich na poły sakralnym wykonaniem ciągu utworów muzyki bizantyńskiej tradycji rumuńskiej. Pokazali, jak wiele nauczyli się przez trzy lata, kiedy to ostatnio uczestniczyli w festiwalu. Audytorium w całości było zachwycone. Szef zespołu porównany został przez niektórych słuchaczy do jednego z apostołów głoszących Słowo Pańskie. Rzeczywiście coś było w nim niesamowitego. W półświetle gęsto rozmieszczonych świec wydawał się większy i „znaczniejszy” od innych członków zespołu. Wykorzystał też starą ambonę do niektórych partii solowych, co wzbudziło ponowne mocne zainteresowanie tym miejscem i sposobem i miejscem dawnego przemawiania.



Czwartek należał do Serbów. Pavle Aksijetijević, sławny kantor, wraz z synami i współpracownikami zabrał nas w świat muzyki starodawnej wielkiej Serbii. Widać i słychać było pewne niedyspozycje gardłowe niektórych ze śpiewaków. Troszkę to ujmowało uroku. Zresztą muzyka dla mnie była trudna i kostyczna. To, co napisałem, nie świadczy o czasie straconym. Wykonanie było dobre, ale na tle poprzednich nie powalało.

Capella Regia występowała nazajutrz. Całkowicie odmienna, spokojna, lekk
a, ale i często pouczająca muzyka baroku rozbrzmiewała pełnym kwiatem swych dźwięków. Artyści zaproponowali znacznie mniej znany czeski repertuar wywodzący się z archiwów klasztornych, zapewne grany w większości podczas rożnego rodzaju uroczystości czy nawet mszy. Wartość tego wykonania była zgoła odmienna jak wszystkich poprzedników. Dostarczyła zgłębienia innych doznań estetycznych. Spowodowała też ożywione dyskusje muzykologiczne i historyczne na imprezie po koncercie. Dla mnie przykładowo dwa utwory były odkrywcze.

Finałem a zarazem najdonioślejszym chyba dla wszystkich gości festiwalowych spotkaniem i zarazem koncertem była uczta, niestety nie eucharystyczna, acz muzyczna: Msza Guillaume Manchaut. Arcydzieło wczesnej muzyki polifonicznej Kościoła Katolickiego. Skomponowane w średniowieczu chwyciło za serce wielu z nas. Było to doświadczenie wspaniałe. W próbach uczestniczyli wszyscy, którzy chcieli się zaangażować. Praca trwała dla polifonistów dwa, a dla monodystów jeden tydzień. Było to prawdopodobnie najliczniejsze wykonanie tej mszy w nowoczesnej historii zarejestrowane przez Polskie Radio. Pracami przewodził mistrz Marcel Peres, człowiek niezwykle pogodny, miły, uprzejmy i obdarzony przeogromną wiedzą. Przyjechał on ze swoją wspaniałą córecząa. Mogłem ocenić pracę od środka, gdyż uczestniczyłem w wykonaniu. Może wszystko nam się nie udało, może czasem leciutko zeszliśmy z linii melodycznych, acz efekt pozostawiony przynajmniej na tej części widzów, których mogłem obserwować, był piorunujący. Przeżycie było dla mnie i wielu innych, myślę, że przynajmniej bliskie stanu mistycznego. Dla mnie jako osoby wierzącej ewidentnie była to manifestacja bardzo starej, ale i przepięknej choć lekceważonej duchowości średniowiecza, a nawet dotknięcie Ducha Świętego. Kawałki mszy możecie wysłuchać na YouTubie. Oczywiście nie jest to nasze wykonanie. Jeden ze znajomych w czasie rozmowy stwierdził, że miał wrażenie obecności kapłana celebrującego mszę przy ołtarzu. Oczywiście takowego (myślę, że niestety) faktu nie było, ale to świadczy o potędze odśpiewanego z niekwestionowaną nabożnością dzieła.



Na rozesłanie w niedzielę po wielogodzinnej nocnej zabawie odprawiono już zwykłą mszę. Okraszona była ona już tylko monodią. Wkomponowana była w niedzielny tok mszy, więc zwykli ludzie też mogli się jej przysłuchiwać. Po wszystkim nastąpiły czułe pożegnania. Rozjazd do domów... Mnie czekał jeszcze Lublin, ale to inna historia...

Może na zakończenie tego króciutkiego tekstu, który oczywiście ma promować i zapraszać na kolejną edycję, należy wspomnieć o organizatorach i efekcie pracy w tym roku. Duszą całego przedsięwzięcia są dwaj panowie: Marcin Bornus-Szczyciński i Maciej Kaziński. Formalnymi zaś organizatorami są: Stowarzyszenie „Muzyka Dawna w Jarosławiu”, Urząd Miasta Jarosławia i Klasztor Ojców Dominikanów.

Kto był na festiwalu 2009, ale i wcześniej? Można zobaczyć na stronie samego Festiwalu Muzyki Dawnej.

Bez dwóch zdań dla ludzi lubujących się w historii, cywilizacji, wysokiej kulturze przystanek niemalże obowiązkowy. Także chłopaku i dziewczyno, jeśli to czytacie, to choć raz przyjedźcie. Uczyńmy to razem, bo ja tam będę i będziecie mogli poznać człowieka, który wyskrobał ten mizerny tekst i wystrzelał aparatem całe mnóstwo zdjęć, których niewielka część opatrzyła niniejszy tekst. Poniżej zaś zamieszczam linki pozwalające uświadczyć choć w części piękno dawnej muzyki:

http://www.youtube.com/watch?v=gzjJdHUgkgs&feature=channel_page

http://www.youtube.com/watch?v=iHt_Mp2mIdM&feature=channel

http://www.youtube.com/watch?v=6A1iwCatTXA&feature=channel

http://www.youtube.com/watch?v=eC9xGymCoek&feature=channel

http://www.youtube.com/watch?v=kit6iNLrbTk&feature=channel

Autor: Kizik
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz