Valhalla Hills
Sztab VVeteranów
Tytuł: Valhalla Hills
Producent: Funatics Development
Dystrybutor: Techland
Gatunek: Strategia RTS
Premiera Pl:2016-02-16
Premiera świat:
Autor: Klemens
Tytuł: Valhalla Hills
Producent: Funatics Development
Dystrybutor: Techland
Gatunek: Strategia RTS
Premiera Pl:2016-02-16
Premiera świat:
Autor: Klemens
Valhalla Hills
W niemal każdym komunikacie prasowym poświęconej rzeczonej grze podkreślano, iż w skład studia Funatics wchodzą nie tylko potomkowie dawnych wikingów (wszak to w znacznej mierze Norwegowie), lecz także doszukać się w ich gronie można twórców klasycznych (tj. pierwszych) odsłon serii The Settlers oraz Cultures. Cóż, nie takie chwyty marketingowe świat widział, równie dobrze rolę „łącznika” mógł pełnić sprzątacz w biurach obu deweloperów. Z każdą minuty rozgrywki gracz jednak przekonuje się, że w istocie coś jest na rzeczy.
Wśród miłośników Settlersów trwa dziejowy spór o to, która część – druga czy trzecia – była najlepszą (przez sentyment opowiedziałbym się za pierwszą najpierwszą), wskazując, iż pierwsza (czyli druga) była szczytowym rozwinięciem pierwotnego modelu, podczas gdy „trójka” m.in. porzuciła nierealistyczny system ścieżek, które jednak stanowiły swoisty (dotychczasowy) trademark serii i dzięki obserwacji których niejeden gracz pokochał cykl. O dziwo, twórcom Valhalla Hills udało się chyba pogodzić ogień z wodą.
Valhalla Hills nie narzuca automatycznych ścieżek, a podopieczni gracza wyposażeni w częściowo samodzielne AI sami zwykli je wytyczać. Nie zawsze jednak ich wybory są racjonalne, potrafią prowadzić do zatorów bądź trzebienia zasobów. Gracz więc może – ale nie musi – wytyczać własne drogi, jako ukoronowanie swojego logistycznego geniuszu. Gdy jednak brak mu ku temu cierpliwości, może po prostu dać sobie spokój. A więc i wilk syty, i owca cała.
Gra studia Funatics w istocie
rodzi wiele skojarzeń z Osadnikami, choćby w doborze budynków i wzajemnych powiązania pomiędzy nimi. Oczywiście również Blue Byte nie wymyślił prochu „odkrywając”, że porąbane drzewa winny jeszcze zostać pocięte na deski, co zwykło się czynić w tartaku. Ale już konstatacja, iż żołnierze dla sprawności potrzebują piwa (a nie np. mleka) jest już wcale nie tak oczywiste i stanowi oczywisty ukłon w stronę The Settlers II.
Nasi drodzy wikingowie mają jednak swoje potrzeby – od czasu do czasu muszą się wyspać, jak też coś zjeść, i lepiej by w ich pobliżu znajdował się jakiś namiot (spanie na ziemi także jest możliwe, ale znacząco mniej efektywne i atrakcyjne) czy też coś bardziej sycącego od krzewu z owocami (preferowane mięso). Co więcej, dla szanującego się nordyka nie bez znaczenia było też dobro zwane honorem – wszak od niego zależy osiągnięcie ostatecznego stanu rajskiej szczęśliwości.
Co niepozbawione znaczenia, parcie do konfrontacji wcale nie jest konieczne, miast bowiem toczyć z niemilcami boje równie dobrze można ich skorum… tzn. przebłagać poprzez złożenie stosownych ofiar z różnorakich produktów. Takie banalne, a takie nieoczywiste, jeśli spojrzeć na kanony całych gatunków wirtualnej rozrywki.
Urokliwa jest także oprawa wizualna produkcji, nie tylko ze względów czysto fizjologicznych natychmiast przyciągając wzrok. Pewnym minusem przy tej okazji jest jednak praca kamery, narzucająca nam pewne ujęcia, uniemożliwiając „wyskalowanie” obrazu z milimetrową dokładnością, uwzględniając indywidualne preferencje tego a nie innego gracza. Gdyby tylko jeszcze równie w ucho zapadała muzyka…
Dziwić jednak musi nieco okoliczność stawianych przez rzeczoną produkcję wymagań sprzętowych, które są dość znaczne – komputer zdolny do w pełni płynnej pracy z takim Skyrimem na najwyższych detalach w przypadku Valhalla Hills daje radę dopiero na drugim z czterech predefiniowanych progów. W ogóle stanowi to swego rodzaju fenomen, gra wszak nie charakteryzuje się jakąś powalającą jakością grafiki w porównaniu chociażby do The Settlers II: 10-lecia (które miało zresztą swoją „wikińską” edycję), a mimo to dzieli je wielopokoleniowa przepaść technologiczna jeśli idzie o konieczny do uruchomienia sprzęt.
Wadą rzeczonej pozycji jest też brak trybu gry wieloosobowej (jakiegokolwiek), który jest jednak częściowo kompensowany generatorem losowych plansz, który przedłuża żywotność danej pozycji. Mimo wszystko jednak czasami większym wyzwaniem nie jest losowa złośliwość natury, lecz jak najbardziej ukierunkowana wraża inteligencja, a możliwości zmierzenia się z takową brak, jakkolwiek ma to nawet pewne fabularne uzasadnienie.
Valhalla Hills okazało się dla mnie bardzo przyjemnym zaskoczeniem, pomimo bowiem zaaferowania codziennymi obowiązkami z łatwością dostrzegłem u siebie objawy Syndromu Jeszcze Jednej Tury (przy czym gra w żadnym razie turówką nie jest) i radość towarzyszącą wznoszeniu kolejnych budynków właściwą dla dziecięcej fascynacji pierwszymi Osadnikami. Nie tacy ci wikingowie straszni!
Autor: Klemens
Wśród miłośników Settlersów trwa dziejowy spór o to, która część – druga czy trzecia – była najlepszą (przez sentyment opowiedziałbym się za pierwszą najpierwszą), wskazując, iż pierwsza (czyli druga) była szczytowym rozwinięciem pierwotnego modelu, podczas gdy „trójka” m.in. porzuciła nierealistyczny system ścieżek, które jednak stanowiły swoisty (dotychczasowy) trademark serii i dzięki obserwacji których niejeden gracz pokochał cykl. O dziwo, twórcom Valhalla Hills udało się chyba pogodzić ogień z wodą.
Valhalla Hills nie narzuca automatycznych ścieżek, a podopieczni gracza wyposażeni w częściowo samodzielne AI sami zwykli je wytyczać. Nie zawsze jednak ich wybory są racjonalne, potrafią prowadzić do zatorów bądź trzebienia zasobów. Gracz więc może – ale nie musi – wytyczać własne drogi, jako ukoronowanie swojego logistycznego geniuszu. Gdy jednak brak mu ku temu cierpliwości, może po prostu dać sobie spokój. A więc i wilk syty, i owca cała.
Gra studia Funatics w istocie
Nasi drodzy wikingowie mają jednak swoje potrzeby – od czasu do czasu muszą się wyspać, jak też coś zjeść, i lepiej by w ich pobliżu znajdował się jakiś namiot (spanie na ziemi także jest możliwe, ale znacząco mniej efektywne i atrakcyjne) czy też coś bardziej sycącego od krzewu z owocami (preferowane mięso). Co więcej, dla szanującego się nordyka nie bez znaczenia było też dobro zwane honorem – wszak od niego zależy osiągnięcie ostatecznego stanu rajskiej szczęśliwości.
Co niepozbawione znaczenia, parcie do konfrontacji wcale nie jest konieczne, miast bowiem toczyć z niemilcami boje równie dobrze można ich skorum… tzn. przebłagać poprzez złożenie stosownych ofiar z różnorakich produktów. Takie banalne, a takie nieoczywiste, jeśli spojrzeć na kanony całych gatunków wirtualnej rozrywki.
Urokliwa jest także oprawa wizualna produkcji, nie tylko ze względów czysto fizjologicznych natychmiast przyciągając wzrok. Pewnym minusem przy tej okazji jest jednak praca kamery, narzucająca nam pewne ujęcia, uniemożliwiając „wyskalowanie” obrazu z milimetrową dokładnością, uwzględniając indywidualne preferencje tego a nie innego gracza. Gdyby tylko jeszcze równie w ucho zapadała muzyka…
Dziwić jednak musi nieco okoliczność stawianych przez rzeczoną produkcję wymagań sprzętowych, które są dość znaczne – komputer zdolny do w pełni płynnej pracy z takim Skyrimem na najwyższych detalach w przypadku Valhalla Hills daje radę dopiero na drugim z czterech predefiniowanych progów. W ogóle stanowi to swego rodzaju fenomen, gra wszak nie charakteryzuje się jakąś powalającą jakością grafiki w porównaniu chociażby do The Settlers II: 10-lecia (które miało zresztą swoją „wikińską” edycję), a mimo to dzieli je wielopokoleniowa przepaść technologiczna jeśli idzie o konieczny do uruchomienia sprzęt.
Wadą rzeczonej pozycji jest też brak trybu gry wieloosobowej (jakiegokolwiek), który jest jednak częściowo kompensowany generatorem losowych plansz, który przedłuża żywotność danej pozycji. Mimo wszystko jednak czasami większym wyzwaniem nie jest losowa złośliwość natury, lecz jak najbardziej ukierunkowana wraża inteligencja, a możliwości zmierzenia się z takową brak, jakkolwiek ma to nawet pewne fabularne uzasadnienie.
Valhalla Hills okazało się dla mnie bardzo przyjemnym zaskoczeniem, pomimo bowiem zaaferowania codziennymi obowiązkami z łatwością dostrzegłem u siebie objawy Syndromu Jeszcze Jednej Tury (przy czym gra w żadnym razie turówką nie jest) i radość towarzyszącą wznoszeniu kolejnych budynków właściwą dla dziecięcej fascynacji pierwszymi Osadnikami. Nie tacy ci wikingowie straszni!
Autor: Klemens