Stronghold: Warlords

Stronghold: Warlords
Sztab VVeteranów
Tytuł: Stronghold: Warlords
Producent: FireFly Studios
Dystrybutor: Cenega S.A.
Gatunek: Strategia RTS
Premiera Pl:2021-03-09
Premiera Świat:
Autor: Klemens
Ocena
czytelników bd GŁOSUJ
OCENA
REDAKCJI 75% procent
Głosuj na tę grę!

Twierdza: Władcy wojny

Ostatnimi czasy obserwujemy powroty porzuconych konwencji gier czy też marek, które poniosły mniej czy bardziej spektakularne klęski, jawiąc się jako ramoty bądź relikty przebrzmiewających czasów. Po trosze jest to nic innego jak przejaw zwykłej nostalgii, czasami zaś efekt rozczarowania bądź znudzenia współczesnością, kostniejącą w nowych formach. W konsekwencji po latach i ostatnich porażkach nowej odsłony doczekała się wielce zasłużona seria znana w Polsce jako Twierdza.
twierdza-wladcy-wojny-23012-1.jpg 1Stronghold: Warlords po raz pierwszy w dziejach cyklu porzuca Europę i basen Morza Śródziemnego, przemieszczając akcję na Daleki Wschód, wszak będący teatrem dla całego mnóstwa dobrze udokumentowanych konfliktów, i to na skalę często przekraczającą nawet wyobrażenia mieszkańców „tego małego półwyspu na dalekim zachodzie”. Nie da się ukryć, że nie tylko wola odświeżenia „tła” towarzyszyła autorom przy okazji tej decyzji, lecz była ona w większym stopniu motywowana rosnącą rolą ekonomiczną graczy wywodzących się z tego regionu świata – wystarczy spojrzeć na adekwatne zachowania deweloperów odpowiedzialnych za inne serie bądź dopiero stawiających pierwsze kroki (gdzie bowiem adekwatne gry traktujące chociażby o – znacznie mniej zamożnej – Afryce?). Co więcej, gra z uporem maniaka eksploruje wątki już wielokrotnie eksploatowane – Erę Walczących Królestw, boje Czyngis-chana czy epokę Toyotomiego Hideyoshiego. Ok, czymś nowym jest swego rodzaju samouczkowa kampania Thuc Phana, ale to swoisty listek figowy. Nie wiedzieć czemu (aby?) deweloperzy wciąż omijają indyjski subkontynent bądź Azję Środkową…

Same kampanie są dość angażujące, oferując łącznie około trzydziestu misji, z których niemal każda wymaga poświęcenia czasu liczonego co najmniej w kwadransach – w konsekwencji czego gra pochłania ostatecznie na wiele, wiele godzin, tak iż graczowi znacznie łatwiej zrozumieć i zaakceptować cenę tego tytułu (wszak nie odbiegającą od współczesnych standardów, a zarazem pozostającą nieco „za plecami” czołowych reprezentantów segmentu AAA). Co więcej, poszczególne misje są dość urozmaicone, różniąc się celami, ale nade wszystko dostępnymi jednostkami i warunkami pobocznymi, wymagającymi odmiennych podejść. Co praw
da poszczególne nacje nie różnią się między sobą tak jak Zergowie i Protossi, ale jest to zrozumiałe chociażby z uwagi na wolę poszanowania przez twórców realiów historycznych – a poza tym i tak stopień tej dyferencjacji w praktyce jest dość satysfakcjonujący.

Atutem gry jest również fakt, że twórcy nie ograniczyli swego zainteresowania wyłącznie wobec kampanii, przeciwnie, zaimplementowali również dość satysfakcjonujący moduł potyczkowy, dedykowany tak graczom preferującym samotniczą rozgrywkę, jak i zabawę z innymi użytkownikami o białkowej strukturze ciał. Szczerze mówiąc jednak większy sens mają te ostatnie, albowiem krzemowi rywale nie cechują się specjalnym zmysłem taktycznym – komputer bowiem z reguły „oszukuje”, zalewając gracza oddziałami czasami wręcz wyskakującymi niczym królik z kapelusza (co widać gołym okiem z uwagi na brak mgły wojny), ale niespecjalnie umiejętnie nimi manewruje, ograniczając się do podejścia „kupą, mości panowie”.

Nowalijką jest implementacja do rozgrywki tzw. niezależnych władców, których możemy zhołdować – bądź pozwolić uczynić to samo „głównemu” przeciwnikowi. Są oni zasadniczo bierni, nie prowadzą podbojów i ograniczają swą aktywność do obrony początkowego stanu posiadania. Ich pozyskanie dla własnej sprawy umożliwia jednak uzyskanie deficytowych surowców, mogą oni również pełnić rolę kordonu sanitarnego odcinającego nas od „zasadniczych niemilców”, ba, czasami nawet wesprzeć nas w działaniach ofensywnych. Pozyskanie ich poparcia może odbyć się na dwa sposoby – drogą zbrojną, poprzez wybicie załogi broniącej dostępu do watażki i wymierzenia takowemu kilku(dziesięciu) „kuksańców”, bądź też metodą dyplomatyczną, bardziej czasochłonną, lecz niewystawiającą na szwank cennych jednostwierdza-wladcy-wojny-23012-2.jpg 2tek. Nic jednak nie jest dane raz na zawsze – co prawda zdradziecki cios w plecy nam nie zagraża, lecz utrata kontroli nad danym „władcą wojny” będzie jednoznaczna, stanowiąc efekt widocznych działań przeciwnika (oraz własnych zaniechań).

Więcej niż satysfakcjonująca jest oprawa, choć zdecydowanie bardziej pod względem dźwiękowym i muzycznym niźli wizualnym – pod tym ostatnim śmiało można ją porównywać do pozycji sprzed dekady i więcej, niekoniecznie na korzyść recenzowanej gry. Osobiście lubię orientalne motywy i nie rozczarowałem się ich adaptacją w przypadku danego tytułu. Krajowy wydawca przyjemnie jednak mnie zaskoczył – powoli przywykłego do lokalizacji kinowych – pełnym (no prawie) polskim dubbingiem, i to nawet w przypadku kliknięcia na pojedyncze jednostki. Szkoda tylko, że autorzy decydując się na opatrzenie niemal wszystkich (poza wojownikami) jednostek indywidualnymi imionami i nazwiskami wszystkie je zsinizowali – w konsekwencji japoński wieśniak zwący się Li Piqing wygląda dość dziwacznie.

Twierdza: Władcy wojny to strategia czasu rzeczywistego aż do bólu kości staroszkolna, choć z pewnymi dość skromnymi, lecz nie symbolicznymi zmianami w mechanice rozgrywki, które nie pozwalają jej określić mianem „klona C&C” (o ile jakiś tetryk jeszcze byłby skłonny się posłużyć tego rodzaju porównaniem). Osoby z rozrzewnieniem wspominające chociażby pierwsze Age of Empires znowu poczują się jak za młodych (czy młodszych) lat.

Bardzo dziękujemy serwisowi GOG.com za udostępnienie kodu recenzenckiego w celu umożliwienia powstania niniejszego tekstu - https://www.gog.com/game/stronghold_warlords

Autor: Klemens
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz
RECENZJE CZYTELNIKÓW
ILOŚĆ RECENZJI - ŚREDNIA OCENA - % więcej recenzji dodaj recenzję