Zjazd XII

* * *


- To niesprawiedliwe. My się musieliśmy tyrać w starych wagonach, a ten przyjeżdża nowiutką ciuchcią – po raz kolejny obudziła się we mnie dusza połowicznego malkontenta.
- Życie, Hunter, życie – odparł Klemens z jakże sarkastycznym wyrazem twarzy.

Pociąg zatrzymał się na stacji. Nie minęło kilka sekund, a już udało nam się wyłapać „swojego” pośród tłumu nieznajomych. Po raz kolejny trochę powitań i nasze grono powiększyło się o czwartego zjazdowicza – Ajmdemena.
- No to Panowie czas zrobić zakupy – rzekł poważnym tonem Klemens.
- Dokładnie – wtrącił Ajm – trzeba kupić produkty pierwszej potrzeby.
- Jedziemy? - spytał Wojman.
Myślicie, że kiwnąłem głową i odparłem „jedziemy!” z poważną miną tak jak to czynią w hollywoodzkich produkcjach? Nic z tych rzeczy.
- Poczekajcie, tylko skończę palić...
Nie minęło pięć minut, a byliśmy już w drodze. Zaparkowaliśmy nasz czterokołowy środek transportu na parkingu przy Kauflandzie i ruszyliśmy na zakupy. Plan był prosty – kupujemy tylko najpotrzebniejsze produkty, a my wykonaliśmy zadanie perfekcyjnie. W ten oto sposób z siatką pełną piwa wróciliśmy do samochodu i wyruszyliśmy do Przechodu.

* * *


- No niech go k**** szlag trafi... on nie blefował!
Rozglądnąłem się nerwowo po pomieszczeniu. Gęste powietrze wypełnione po brzegi morderczymi intencjami moich przeciwników gęstniało jeszcze bardziej. Rzuciłem na stół karty i po raz ostatni spojrzałem na swoje zapałki. Straciłem je. Straciłem je niemalże wszystkie.

Wydaje się wam, że to nic strasznego? Mylicie się, albowiem w tej chwili, te zapałki były dla nas ważniejsze niż wszystkie bogactwa tego świata. Wziąłem do ręki butelkę i wlałem do przełyku złocisty napój, który ugasił chęć natychmiastowej zemsty. Powoli i bez nerwów – pomyślałem – odegranie się trzeba dobrze zaplanować.

Zimny browar, który mnie powstrzymał przed wejściem all-in w następnym rozdaniu okazał się zbawienny. Kilkanaście rąk później ponownie byłem „przy kasie”. Powiem więcej – wyszedłem na prowadzenie z największą ilością zapałek w grze. Byłoby ich jakieś dwa pudełka więcej jednak w międzyczasie zapożyczyłem je Wojmanowi, który dwa razy doprowadził się do bankructwa. Przerwaliśmy grę i skierowaliśmy się do pokoju obok wyposażonego w komputer stacjonarny
by poszperać trochę w Sieci. Wywiązała się również rozmowa o wszystkim i o niczym...
…która niestety bardzo szybko przeszła na temat piłki nożnej. Ze wszystkim tematów do rozmowy, ten mnie interesował najmniej, a to przede wszystkim z racji tego, że nigdy się tym sportem nie interesowałem i po prostu nie miałem nic do powiedzenia na jego temat. Chwyciłem za książkę, jednak dzień, który spędziłem w bardzo aktywny sposób zaczął dawać się we znaki i zmęczenie powoli pożerało mój umysł. Kilka minut później zostałem wybudzony śmiechami reszty Zjazdowiczów. Okazało się, że zasnąłem z książką prosto na twarzy.

Co się dalej działo? Niezbyt wiele. Kilka żartów, parę słów na pożegnanie i szybkie streszczenie planów na kolejny dzień, a potem wszyscy poszliśmy do – osobnych rzecz jasna – łóżek. Mogłem więc bez przeszkód wrócić do mojej ulubionej czynności czyli spania, tym razem już bez książki.

„Dajcież mi spokój cholera jasna”, „To jest właśnie esencja lata”, „WOW! KSIĘŻYC!”

Pobudka była ciężka. Ciężka jak jasna cholera mógłbym rzec. Klemens wraz z Ajmem (jednak po dziś dzień nie wiem kto okazał się pomysłodawcą) postanowili zabawić się w oprawców i obudzić mnie o samym świcie. Prosiłem, groziłem, błagałem o litość. Niestety, nie pomogło nawet naciągnięcie się kołdrą i udawanie martwego.
- Dajcież mi spokój cholera jasna – wymamrotałem przytomny zaledwie w połowie.
- Hunter, wstawaj – usłyszałem głos Ajma
- Dajesz, dajesz, piękny dzień, szkoda go przespać – dorzucił do pieca Klemens.

(Pozwoliłem sobie na wycięcie dalszej części rozmowy przez wzgląd na zbyt duże stężenie niecenzuralnego słownictwa)

Evolving 37% (tudzież skorupa żółwia czy też kartofel według Huntera - Roschach byłby przerażony)


Na nic zdały się te próby. Miast tego zrobiono mi zdjęcie, a w zasadzie to zdjęcie kołdry, którą owinięty byłem od stóp, aż po samą głowę. Patrząc na nie do dzisiaj nie jestem w stanie się zdecydować czy bliżej temu „czemuś” do skorupy żółwia czy też do... kartofla.

skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz