Zjazd VI
Z początku było lekko, bez zbędnego wysiłku prosto przed siebie po betonie. Następnie przyszedł czas na drogę kamienistą po czym po godzinie drogi dotarliśmy do naszego pierwszego celu – Jaskini Niedźwiedziej. Następnie po skończeniu zwiedzania wyruszyliśmy w dalszą drogę. Z minuty na minutę było coraz ciężej. W połowie wędrówki zabrakło nam wody, a droga było coraz bardziej stroma. Grupa opadała z sił, aczkolwiek dzielnie szła dalej. Po krótkiej ścieżce przez piekło dotarliśmy do punktu chwilowego odpoczynku, schroniska na Śnieżniku. „Zatankowaliśmy” po czym trzeba było iść dalej. Jeszcze minuta, jeszcze dwie, szczyt wydawał się tak daleko, a droga była naprawdę koszmarem.

Zjazd VI 021214,1
„Biegną konie po betonie...”


Zjazd VI 021215,2
Pierwszy odcinek specjalny nie przyniósł rozstrzygnięcia


Obrażenia których tam doznałem od znanego wroga wędrowców górskich – grawitacji – okazały się tak dotkliwe, że odczuwałem owe zakwasy jeszcze tydzień po tym pamiętnym dniu tryumfu. Nasz marsz był zorganizowany i wszechstronnie przygotowany (no prawie). Awangardę trzymał Klemens, który pod szczytem tak wysforował naprzód, że można było podejrzewać go o wykonywanie rozkazu rozpoznania. W takiej sytuacji awangardę trzymał Tigikamil i ja, zaś ariergarda dowodzona była przez samego Marszałka, który roztropnie zamykał pochód. Kolumna rozciągnęła się na dość dużej przestrzeni tak, że od przybycia Klemensa na szczyt, do osiągnięcia celu przez ariergardę, minęło kilkanaście minut.

Zjazd VI 021215,3
SZTAB!!!


Dotarliśmy na szczyt Śnieżnika, przekraczając przy tej okazji granicę polsko–czeską, choć tak właściwie jest to mylące określenie, gdyż wszystkie okoliczne ziemie zostały przecież zaanektowane przez Sztab. Podróż również obfitowała w dyskusje – owocem jednej z nich był pomysł gry (a jakże!) „Sztab”, który w ogólnym zarysie wydał się dyskutującym wcale ciekawy.

Zjazd VI 021215,4
Prawie jak na Iwo Jimie


Po powrocie ekipa podzieliła się – część (Klemens, Kahzad i MAO) udała się do Stronia w celu uzupełnienia zapasów, reszta raczyła się obiadem we wspomnianej już pobliskiej restauracji. Jednak z uzyskanych przeze mnie później informacji wiem, że również pozostali zregenerowali siły spożytą w Stroniu pizzą.

Po ponownym połączeniu sił, powróciliśmy do kwatery głównej, gdzie prócz kolejnych potyczek pokerowo–szachowych warto wspomnieć kilka „partii” gry w „Mafię”, której to nauczyłem zebranych. Dla nieznających – w najszerszym skrócie chodzi tu o to, by w zależności od wylosowanej na początku roli rozpoznać ludzi mafii (i ewentualnie przekonać innych o prawdziwości swojego odkrycia) bądź nie dać się rozpoznać, gdy samemu należy się do mafii. Siłą rzeczy, z racji obecności tylko siedmiu osób, trzeba było stosować trochę okrojoną wersję tej gry, ale i tak zabawa była fajna, gdyż uczestnicy błyskawicznie pojęli sens gry.

Gdy część jednak zaczęła wyraźnie odczuwać trudy dnia i udała się na spoczynek, ekipa skurczyła się i przerzuciliśmy się na grę w „Pana”, przy której to okazji powtórzony został epizod sprzed roku – a mianowicie uzgodnienie remisu między mną a Kahzadem spowodowane zmęczeniem obu stron przedłużającą się rozgrywką i brakiem widoków na wygraną.


Po kolegialnym udaniu się na spoczynek z różnych stron dały się słyszeć pełne bólu stękania i jęki. Rankiem było jeszcze zabawniej...

VI Zjazd Sztabu VVeteranów 2007

<< poprzednia | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | następna >>
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz