Zjazd IX

IX Zjazd Sztabu VVeteranów
Miasto mroczne, w którego zakamarkach skrywają się istoty nie straszniejsze od tych, które na co dzień snują się po jego ulicach. Miasto przeklęte, którego zdobywcy i ciemiężyciele okazali się dlań mniejszym nieszczęściem, niż jego mieszkańcy, a których piętno stanowi najlepszą ochronę przed zakusami obcych. Miasto, które stolicą stało się prowizorycznie i wyłącznie na krótki okres czasu, a które zachowało swój kapitularny status po dziś dzień. Jednym słowem – Warszawa. A że spotkać się w nim miała Północ w osobach Tigiego i Regisa z Południem w osobach Mandego i Niżej Podpisanego, Zachód w osobie samego Marszałka… który zgodnie z odwieczną tradycją wodzowską przybył ostatni na już ostygłe pobojowisko, skończyć to mogło tylko w jeden sposób – IX Zjazdem Sztabu VVeteranów.

Swój niegościnny charakter ziemia mazowiecka objawiła już na samym początku, gdy Mande i Niżej Podpisany opuściwszy swego klimatyzowanego i wyposażonego in spe w sieć bezprzewodową stalowego rumaka mogli ujrzeć plecy Ajmdemena zaszczycającego swą obecnością sąsiedni peron, miast oddać hołd przybyszom z małopolskiej ziemi uwagę swą on bowiem koncentrował na, phi!, tajemniczej przesyłce konduktorskiej zmierzającej rzekomo znad zimnego Morza Niemieckiego czy innego Koszalina, a których lodowaty klimat – a tylko bogowie wiedzą, czy jest to wpływ środowiska na tamecznych ludzi, czy też oddziaływanie te ma odwrotnie skierowany wektor – wpłynął hamująco na lichą drezynę, parowóz nędzny korzeniami swymi podłymi tam sięgający.

Zaiste, dzień to był połowicznych zwycięstw. Gdy bowiem w końcu lokalne demony pozwoliły się owemu dziwacznemu tworowi wtoczyć na tzw. dworzec (i to centralny, o słodka ironio!), rozpoczął się bieg w stronę przedziału konduktorskiego, którego sam mistrz Kusociński by się nie powstydził, nim został zmuszony życie oddać pod tym nieludzkim miastem. Osoba zwana jednak conductorem tudzież canarem bezradnie tylko jednak mogła rozłożyć ręce, chcąc zaś uniknąć gniewu straszliwego zasugerowała, iż wyglądany Graal może się znajdować na przeciwległym krańcu świata, a chociażby wagonie na końcu składu, w skrytości swego kamiennego serca licząc na to, że wieść ta zupełnie odbierze ducha dzielnym Sztabowiczom. Zaliż mogła wieść straszniejsza paść, wżdy żaden z nich nie zdawał się dostatecznie mocen, ich ciała wymęczona godzinami i milleniami przy strategiach i innych płynach spędzając zdawać się mogły wątpiącym nie być w stanie podołać takiemu iście heraklesowemu wysiłkowi, gżdy tyle sił zachować było trzeba na kolejne s
trategie i płyny. Nie mogło się udać.

Udało się. To był iście wiekopomny bieg, któremu nie mógł dorównać Filippides ze swym maratońskim wyczynem, niczym przy nim był sam cwał walkirii, zaiste godzien jest on upamiętnienia na kartach annałów czy innych grymuarów. Owa wyprawa po Złote Runo tym tylko różniła się od jazonowej eskapady, iż u jej kresu na dzielnych sztabowych argonautów nie czekało żadne runo. I w ogóle nic nie było. „O wciórności!” – zakrzyknął Marszałek – „Tak się nie godzi! Czyż mam na swój miecz się rzucić, by dać światu i mieszkańcom Olimpu znak oporu, skoro mej wątroby na wzór Prometeusza żadne ptaszysko nie śmie już tknąć? Czy musiałem trafić na samych Efialtesów, dla których nadanie przesyłki w zamówiony dzień nie wydaje się czynem dostatecznie godnym uwagi? Masacre!” (i sesemes się urwał…)

Tędy przebiegli, żaden z nich kroków nie szczędził,
Mężny ten, co uciekał - mężniejszy, co pędził


Tymczasem grupa Dzielnych Rycerzy Króla (a nawet Marszałka) Artura wzbogaciwszy się o sir Tigikamila i earla Regisa skierowała się ku bemowskiemu – sprzed sturczenia – osiedlu Przyjaźń (najstarsi geronci zwykli dodawać „Polsko-Radziecka”), gdzie mieli rozbić swe obozowisko przed wypadem mającym na celu (ponownie) podbój świata. Miejsce to okazało się godne naszych Spartan, najdzielniejszy z nich, istny Leonidas, wzgardził brakiem łóżka, uznając to za zbyt wielką wygodę i wybrał lokum, do którego tylko inne azbestoodporne jednostki godziły się wkroczyć. Niektórzy wszakże złośliwi historycy twierdzą, jakoby to nie on podejmował tę decyzję, lecz nędzny przyboczny jego, prawdziwy Brutus ateńskiej przewrotności, acz zmilczmy te perfidne insynuacje.

W złotym Zeusa domu wspartym na obłokach
Zebrane radzą bogi o wiecznych wyrokach


skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz