Wasilij Grossman - Wszystko płynie

Każdy miłośnik literatury łagiernistycznej kojarzy nazwisko Wasilija Grossmana, muszę jednak uczciwie przyznać, że w moim przypadku na tym moja wiedza się kończyła. Owszem, w różnorakich notkach twórca ten zwykł być zestawiany z wielkim i powszechnie znanym Aleksandrem Sołżenicynem, ale to by było wszystko na jego temat. Tymczasem po lekturze „Wszystko płynie”, pozycji ponoć wcale nie najwybitniejszej w dorobku tego pisarza, mogę rzec, że jest to prawdziwy gigant!
Doprawdy, za błąd – i to podstawowy, wręcz szkolny – zwykło się uważać ujawnienie opinii recenzenta na wstępie, a nie zakończeniu tekstu, w tym jednak przypadku jest to wręcz konieczne, a to żeby w pełni docenić geniusz autora.

Całość rozpoczyna się wizją powojennego zwycięskiego Związku Radzieckiego, wciąż trzymanego żelazną ręką przez podstarzałego Stalina i jego służby bezpieczeństwa. Tragedia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej bynajmniej nie skierowała na śmietnik historii paranoi samodzierżawcy światowego mocarstwa, ba, wręcz skierowała jego myśli na jakże stare, dotychczas jednak – mogłoby się zdawać – ostatecznie już porzucone przez lewicowe władze koleiny czarnosecinnego antysemityzmu, charakterystycznego wszak dla wrogiego pokonanego ustroju faszystowskiego.



Ostrze wymierzone w radzieckich Żydów jednocześnie toruje drogę ku karierze i zaszczytom Nikołaja Andriejewicza, człowieka w opinii swej oraz swych bliskich przyzwoitego, współczującego prześladowanym kolegom. To nie on wszakże rozpętał kampanię nienawiści, to nie on podtrzymywał jej ogień. A jednak przybycie Iwana Grigorijewicza, brata stryjecznego, który większą część życia spędził po różnych wysepkach archipelagu Gułag, burzy cały jego spokój i obnaża jego hipokryzję i bierny współudział we wszystkich dramatach czystek i innych st
alinowskich zbrodni.

Ale, ale, nie ma już na to czasu, idąc bowiem śladem Iwana Grigorijewicza poznajemy jego wspomnienia związane z życiem po drugiej stronie drutu kolczastego, odzwyczajaniem od wolności i ludzkiej godności. Aresztowania, wywózki, walka o przeżycie każdego dnia. I bój o człowieczeństwo.

Ale, ale, czystki wszak nie były jedynym grzechem śmiertelnym kraju sojuszu robotniczo-chłopskiego. Autor postanawia więc poświęcić gros swej uwagi hołodomorowi, czyli tragedii przymusowej kolektywizacji i rozkułaczania ukraińskiej wsi. Gorzkim paradoksem jest fakt, że los wyklętych „kułaków” – a jakże nieprecyzyjne i właściwie losowe było to pojęcie – okazał się ostatecznie lepszy niźli chłopskiej biedoty…

Ale, ale… Grossman przeskakuje niejako z tematu na temat, tworząc niejako czarną księgę komunizmu w pigułce, jego pozycja, licząca sobie bowiem tylko nieco ponad dwieście stron (!), stanowi bowiem tak studium szaleństwa Czerwonego Cara, jak również pokazuje ludzki wymiar jego decyzji. Książka ta tyleż zajmuje się indywidualnymi przypadkami różnych nieszczęśników, co i odzwierciedla wręcz historiozoficzne przemyślenia autora nad losami rodaków.

„Wszystko płynie”, jakkolwiek czas nie pozwolił Grossmanowi dopieścić jej w najdrobniejszych szczegółach, jest książką wyśmienitą, bezwzględnie rozprawiającą się z przestępstwami państwa radzieckiego, jak również złudzeniami i obłudą ludzi sowieckich. Jest to pozycja tak dobra, tak wstrząsająca, że czytelnik w żadnym razie nie zapragnie sięgać po nią po raz drugi.

Autor: Klemens
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz