Quantum of Solace

Zdradzony przez Vesper - kobietę, którą kochał - 007 walczy z pragnieniem uczynienia swojej ostatniej misji osobistą wyprawą. Zdeterminowani chęcią odkrycia prawdy, Bond i M (Judi Dench) przesłuchują pana White (Jesper Christensen), który ujawnia, iż organizacja szantażująca kiedyś Vesper jest dużo bardziej złożona i niebezpieczna, niż można by to było sobie wyobrazić. Wywiad znajduje powiązania zdrajcy MI6 z kontem bankowym na Haiti, gdzie przypadek związany z błędną tożsamością sprawia, że Bond poznaje piękną Camille (Olga Kurylenko), kobietę kierującą się pragnieniem osobistej zemsty. Camille prowadzi Bonda prosto do Dominica Greene (Mathieu Amalric), bezlitosnego biznesmena i siły napędowej tajemniczej organizacji. Podczas misji prowadzącej przez Austrię, Włochy i Amerykę Południową, Bond odkrywa, że Greene, aby przejąć całkowitą kontrolę nad jednym z najważniejszych surowców naturalnych świata, zmierza do zawarcia kontraktu z wygnanym generałem Medrano (Joaquin Cosio). Wykorzystując swoje powiązania w organizacji i manipulując potężnymi kontaktami w CIA i brytyjskim rządzie, Greene obiecuje obalić reżim w południowoamerykańskim państwie przekazując całą władzę nad nim generałowi, w zamian za wydałoby się jałowy skrawek ziemi. Stąpając po polu minowym zdrad, morderstw i oszustw, Bond wraz ze starymi przyjaciółmi walczy o odkrycie prawdy. Kiedy jest już coraz bliżej odnalezienia człowieka odpowiedzialnego za zdradę Vesper, 007 musi być o jeden krok przed CIA, terrorystami, a nawet M, aby ujawnić złowrogi plan Greene’a i powstrzymać jego organizację.
quantum-of-solace-3168-1.jpg 1Postać Jamesa Bonda bawi kinomanów od przeszło półwiecza i po dziś dzień ich nie znudziła, bacząc na tłumy, jakie ruszyły do kin w dniu premiery kolejnej odsłony zatytułowanej „Quantum of Solace”. Niewątpliwie żywotność tej serii jest absolutnym fenomenem, który zresztą doczekał się już dziesiątek analiz: marketingowych, psychologicznych czy czysto artystycznych. Trudno jednak właściwie udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi na pytanie o czynnik czyniący ów cykl tak unikalnym, mimo przecież całego mnóstwa innych filmów o tajnych agentach i walkach wywiadów. Ale właściwie kogo poza zawistną konkurencją tak naprawdę to obchodzi?

Być może jednak wkrótce dowiemy się czegoś więcej, łatwiej bowiem będzie znaleźć ów tajemniczy element 007, gdyż „QoS” jest, obok poprzedniego „Casino Royale”, filmem innym od pozostałych z serii. James Bond w wykonaniu, świetnego mym zdaniem, Daniela Craiga uśmiecha się rzadko, przedkładając karierę pracownika służb specjalnych nad powołanie komika z licencją na zabijanie, chyba po raz pierwszy w historii (!) nie zamawia martini wstrząśniętego, nie zmieszanego, a i w stosunkach damsko-męskich jest pruderyjny i powściągliwy jak za czasów wczesnego Seana Connery’ego. Choć oczywiście bez przesady... Bond kreowany przez Craiga nie sięga zbyt często po broń, trup zaś nie ściele się gęsto ani zanadto zmasakrowany. 007 też nie lata na paczce papierosów ani nie detonuje pobliskich budynków przy pomocy spinki do mankietów otrzymanych od Johna Cleesa... Ten Bond to nie ten sam James Bond...

Czy więc twórcy najnowszej odsłony przygód najsłynniejszego agenta świata – nieodmiennie w tajnej służbie Jej Królewskiej Mości – z reżyserem Marciem Forsterem i scenarzystami Nealem Purvisem oraz Robertem Wadem dopuścili się zdrady wobec serii? Z pewnością niektórzy miłośnicy cyklu wykształceni na gagach Rogera Moore’a i ironicznym uśmieszku Pierce’a Brosnana skłonni mogą być do ferowania tak daleko idących opinii, nie bezzasadnie. Ale śmiem twierdzić, iż w istocie nastąpił powrót do literackich źródeł angielskiego agenta pióra Iana Fleminga. Co nie wszystkim musi się podobać...

Do mnie jednak ten Bond przemawia, jest bardziej ludzki. Może wrażenie to nie w pełni jest zgodne z kamienną twarzą, którą Anglik zachowuje nawet w największych opałach, a skłonnością do tkliwości przy wyrażaniu swych uczuć, ale chyba nikt z nas by tak naprawdę nie chciał, by ten film przeobraził się w klasyczny dramat psychologiczny. Bardziej ludzki jest też główny schwarzcharakter, który nie planuje zagłady świata czy też pozyskania nad tym światem władzy absolutnej, w żadnym razie nie można go określić mianem szaleńca, w swych zamiarach i zmierzaniu ku ich realizacji wyjątkowo twardo stąpa po ziemi. Z kolei także i sprzymierzeńcy głównego bohatera mają cienie na swych duszach, skłonni są zawierać zgniłe kompromisy czy też podejmować zupełnie niemoralne decyzje.

Filmy o Jamesie Bondzie zawsze były pewnym odbiciem współczesnej sytuacji politycznej i społecznej – w okresach szczególnego „zlodowacenia” Zimnej Wojny zmagał się z Czerwonym Zagrożeniequantum-of-solace-3168-2.jpg 2m, w chwilach odprężenia zdolny był podejmować współpracę z przedstawicielami reżimów z drugiej strony Żelaznej Kurtyny, po czym ponownie wspierał mudżahedinów w Afganistanie. Teraz zaś Bond odkrył, iż historia wbrew twierdzeniom Francisa Fukuyama’y wcale nie dobiegła swego kresu, XXI wiek niesie zaś z sobą cały szereg zupełnie nowych zagrożeń – jak choćby widmo globalnego braku wody, a dodajmy, iż problem ten wcale realnie może dotknąć także i Polski. Charakterystyczną sceną – jeśli nie zbyteczną, to stanowczo zbyt długą jak na „zwykły” film akcji – był obraz boliwijskich Indian z gniewem i rozpaczą obserwujących wysychającą rurę wodociągową. To tylko potwierdza, iż twórcy nie chcieli stworzyć po prostu kolejnego kasowego filmu akcji.

Samej akcji jednak w filmie jest dość sporo, choć może nie aż w takich ilościach, do jakich przyzwyczaiły nas obrazy z Piercem Brosnanem. Zresztą moim zdaniem wcale nie jest to najmocniejsza strona „QoS” – jakkolwiek pełna profesjonalnie zrealizowanych efektów specjalnych, jednak trochę zbyt chaotyczna, pośpieszna, czasami prowadząca do pewnego zagubienia widza w prezentowanych wydarzeniach.

Można powiedzieć, może trochę z dozą przesady, acz niezbyt dużą, że seria filmów o 007 stała się signum temporis, znakiem czasu, w którym powstawały poszczególne części cyklu. Z pewnością zaś „Quantum of Solace” dobrze odzwierciedla współczesne nastroje co do kondycji świata i jego dwudziestopierwszowiecznych lokatorów. Jeśli więc widzowi najnowsza odsłona przygód Jamesa Bonda nie przypadnie do gustu, to czyja właściwie jest to wina?

Autor: Klemens
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz