Pierwszy człowiek
Tytułowy film jest poświęcony wyprawie na znanego każdemu naturalnego satelitę Ziemi, lecz z perspektywy jednego konkretnego człowieka, a mianowicie Neila Armstronga – to wokół niego koncentruje się opowieść, od pierwszego do ostatniego kadru, za sterami eksperymentalnego samolotu, jak i na powierzchni naszej planety.
Nie ukrywam, że dla mnie był to dość kontrowersyjny wybór – jak w rzadko którym bowiem przypadku wyprawa na Księżyc była nade wszystko osiągnięciem drużynowym. Wiele w niej zależało od wyszkolenia jednostek i ich indywidualnych kompetencji (jak chociażby bezpośrednio podczas samego lądowania), jednakże był to rozciągnięty w czasie proces rozkładający się na wiele „małych kroków”, które w istocie stanowiły kolejne „wielkie skoki” do celu.
Co ciekawe, twórcy recenzowanego filmu bynajmniej nie stracili tych okoliczności zupełnie z oczu, momentami decydują się oni na „ukłony” pod adresem poprzedników, czy to w postaci poświęconych im (dość krótkich) scen,
czy to choćby przez ustne wspomnienie, niemniej śmiem twierdzić, że i tak niedostatecznie dowartościowując ich znaczenie.
„Pierwszy człowiek” nie jest jednak również typową biografią Armstronga – poza krótkim wspomnieniem widz nie dowie się niczego o udziale Amerykanina w wojnie koreańskiej, nie pozna również jego dalszych losów, wszak prezentujących w nieco innym świetle jego sytuację rodzinną, której twórcy poświęcają nie tak mało uwagi (i słusznie!).
Niewątpliwym atutem filmu jest jego wierność realiom, które „przemycane” są gdzieś w tle, jednakże miłośnicy astronautyki natychmiast je wyłapią i przyklasną – by wskazać chociażby na kwestię błędu 1202 pojawiającego się podczas lądowania (w żaden sposób nietłumaczonego widzowi, acz wzmagającego napięcie – co jest jednak w pełni usprawiedliwione, gdyż sami astronauci skonfrontowani z nim nie otrzymali żadnych wyjaśnień). Świetnie również została oddana osobowość Armstronga przez niezawodnego Ryana Goslinga, który drobnymi zabiegami aktorskimi prezentuje się jednak jako zupełnie inny typ człowieka niż w przypadku innych ról.
Przypadło mi do gustu również oddanie atmosfery towarzyszącej eksploracji kosmosu w jego początkach – propagandowy wyścig ze Związkiem Radzieckim, wojna wietnamska oraz walka o prawa cywilne ludności tzw. kolorowej w tle i kontestowanie astronomicznych w istocie wydatków związanych z programem Apollo – współcześnie nie pamięta się, jak bardzo były one krytykowane, by przywołać chociażby oryginalne – przytoczone w filmie – wystąpienie Kurta Vonneguta.
„Pierwszy człowiek” to film-hołd, ale wbrew hollywoodzkim modom ani trochę pomnikowy – jest to swego rodzaju amerykańska „opowieść o prawdziwym człowieku”, z realnymi problemami i przywarami. To niewątpliwie jedno z najlepszych dzieł filmowych poświęconych ziszczeniu jednego z marzeń Johna Kennedy’ego, intrygujące tak dla miłośników kosmosu, jak i bardziej przyziemnych pożeraczy popcornu.
Autor: Klemens
Nie ukrywam, że dla mnie był to dość kontrowersyjny wybór – jak w rzadko którym bowiem przypadku wyprawa na Księżyc była nade wszystko osiągnięciem drużynowym. Wiele w niej zależało od wyszkolenia jednostek i ich indywidualnych kompetencji (jak chociażby bezpośrednio podczas samego lądowania), jednakże był to rozciągnięty w czasie proces rozkładający się na wiele „małych kroków”, które w istocie stanowiły kolejne „wielkie skoki” do celu.
Co ciekawe, twórcy recenzowanego filmu bynajmniej nie stracili tych okoliczności zupełnie z oczu, momentami decydują się oni na „ukłony” pod adresem poprzedników, czy to w postaci poświęconych im (dość krótkich) scen,
„Pierwszy człowiek” nie jest jednak również typową biografią Armstronga – poza krótkim wspomnieniem widz nie dowie się niczego o udziale Amerykanina w wojnie koreańskiej, nie pozna również jego dalszych losów, wszak prezentujących w nieco innym świetle jego sytuację rodzinną, której twórcy poświęcają nie tak mało uwagi (i słusznie!).
Niewątpliwym atutem filmu jest jego wierność realiom, które „przemycane” są gdzieś w tle, jednakże miłośnicy astronautyki natychmiast je wyłapią i przyklasną – by wskazać chociażby na kwestię błędu 1202 pojawiającego się podczas lądowania (w żaden sposób nietłumaczonego widzowi, acz wzmagającego napięcie – co jest jednak w pełni usprawiedliwione, gdyż sami astronauci skonfrontowani z nim nie otrzymali żadnych wyjaśnień). Świetnie również została oddana osobowość Armstronga przez niezawodnego Ryana Goslinga, który drobnymi zabiegami aktorskimi prezentuje się jednak jako zupełnie inny typ człowieka niż w przypadku innych ról.
Przypadło mi do gustu również oddanie atmosfery towarzyszącej eksploracji kosmosu w jego początkach – propagandowy wyścig ze Związkiem Radzieckim, wojna wietnamska oraz walka o prawa cywilne ludności tzw. kolorowej w tle i kontestowanie astronomicznych w istocie wydatków związanych z programem Apollo – współcześnie nie pamięta się, jak bardzo były one krytykowane, by przywołać chociażby oryginalne – przytoczone w filmie – wystąpienie Kurta Vonneguta.
„Pierwszy człowiek” to film-hołd, ale wbrew hollywoodzkim modom ani trochę pomnikowy – jest to swego rodzaju amerykańska „opowieść o prawdziwym człowieku”, z realnymi problemami i przywarami. To niewątpliwie jedno z najlepszych dzieł filmowych poświęconych ziszczeniu jednego z marzeń Johna Kennedy’ego, intrygujące tak dla miłośników kosmosu, jak i bardziej przyziemnych pożeraczy popcornu.
Autor: Klemens