Stephen E. Ambrose - W poszukiwaniu granic Ameryki. Wyprawa Lewisa i Clarka

Nie tak łatwo uświadomić sobie, jak szybko „ucywilizowano” amerykański interior. Na przełomie XVIII i XIX wieku była to dla nie tak wcale licznych mieszkańców wschodniego wybrzeża terra incognita, o którego nawet bardzo podstawowej geografii wiedziano bardzo niewiele, tymczasem stulecie później na właściwie całym tym obszarze rozsiane były liczne ludzkie osiedla. Ktoś jednak musiał postawić pierwszy krok – i właśnie o nim traktuje omawiana książka.
Jakkolwiek autor sam przyznaje, że we współczesnej Ameryce zwykło się mówić niemal nierozłącznie o „Lewisieiclarku”, tym niemniej sam po trosze deprecjonuje te spostrzeżenie, swą uwagę koncentrując wokół Meriwethera Lewisa, o Williamie Clarku wspominając niejako ubocznie, niemal zawsze służebnie. Prosty przykład może stanowić historia ich rozdzielenia się w drodze powrotnej, gdy losom pierwszego z nich poświęca on cały rozdział, podczas gdy drugiemu raptem akapit… I o ile czasami można to uzasadnić dostępnością źródeł, o tyle już argumentacja ta nie broni się w przypadku losów po wyprawie.



Pióro Stephena Ambrose’a charakteryzuje zadziwiający rozdźwięk. Z jednej strony jest on nawet nie piewcą, co wręcz apologetą rzeczonej ekspedy
cji, z drugiej strony niejednokrotnie ją trywializuje, rodząc po stronie czytelnika wrażenie, że cała ta wyprawa nie była wcale aż taka nowatorska i nadzwyczajna, jedynie z perspektywy Waszyngtonu. Dopiero opisy jej losów po (pierwszym) przekroczeniu gór Bitterroot jawią się jako wkroczenie do raju utraconego.

Początkowo zresztą można autora podejrzewać o bardzo stereotypowe, nawet nie nacjonalistyczne, co i rasowo podejrzane spojrzenie na historię początków swego kraju. Na szczęście owa mgła niepewności szybko się rozwiewa i wyłania się z niej autor świadomy mrocznych aspektów dziejów Ameryki, w tym również wielu rys na pomnikach jej bohaterów.

„W poszukiwaniu granic Ameryki” to pozycja adresowana nade wszystko do Amerykanów, która jednak potrafi zafrapować również i czytelnika rodem z kraju nad Wisłą, o ile tylko jest on w stanie dać się uwieść wizji wielkich przestrzeni, tylko bardzo rzadko tkniętych ludzką stopą. I jakkolwiek nie rodzi ona istnie czytelniczej gorączki, równie daleka jest ona technicznemu wykładowi.

Autor: Klemens
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz