Rick Atkinson - Armia o świcie. Wojna w Afryce Północnej 1942-1943

Afrykański teatr II wojny światowej w polskich podręcznikach i publikacjach rodzimych autorów zwykł się ograniczać do osób Rommla i Montgomery’ego oraz nazw miejscowych Tobruku oraz El Alamejn. Owszem, wspomina się o Operacji Torch czy walkach o przełęcz Kesserine, ale niemal wyłącznie na zasadzie wręcz bibliograficznej, bez jakichkolwiek bliższych szczegółów. Dlatego też z uznaniem przyjąłem decyzję Wydawnictwa Napoleon V o oddaniu do rąk polskich czytelników cyklu poświęconego tym mimo wszystko mniej znanym scenom zmagań Aliantów i państw Osi, z Afryką na czele.
„Armia o świcie” bynajmniej nie jest pozycją traktującą o całości walk na Czarnym Lądzie, jak wskazuje bowiem jej podtytuł nie znajdziemy w niej opisu zmagań w Libii oraz Egipcie, można wręcz rzec, iż rozpoczyna ona narrację wówczas, gdy polscy autorzy zwykli ją kończyć. Lektury jednak nie zabraknie.

Autor bardzo zręcznie przemieszcza się pomiędzy sztabami najwyższego dowództwa oraz plutonami i batalionami, prezentuje sceny tak z udziałem malowniczych postaci w osobach Pattona czy Theodore’a Roosevelta Jr., jak i zwykłych „zupaków”, płacących krwią za decyzje swych wyższych oficerów, ale również szczególnie podatnych na choroby weneryczne czy psocących o obecności Kilroy’a.



Niestety przedmiotowa książka ma dwie dość poważne wady, niestety dość charakterystyczne dla wielu pisarzy traktujących o batalistyce, a które niestety w mej ocenie znacząco obniżają jej ocenę. Po pierwsze bowiem, niemal w całości skupia się ona na działaniach lądowych, o innych rodzajach sił zbrojnych wspomina się wyłącznie „przy okazji”, niemal na marginesie głównych rozważań. Po t
rosze można zrozumieć to podejście, albowiem na wodzie i w powietrzu walka była znacznie mniej wyrównana, a przez to mniej „spektakularna”, mimo wszystko jednak miała jednak realny wpływ na to, co się działo na gruncie.

Po drugie, i chyba jeszcze ważniejsze, omawiana pozycja jest wręcz nieznośnie anglofonocentryczna – o ile jest ona nasycona źródłami brytyjskimi i amerykańskimi, to bardzo zdawkowo odwołuje się do materiałów niemieckich (i to niemal wyłącznie pochodzących od najwyższych szarży), niezwykle skromnie nawiązuje do źródeł francuskich, zaś trudno mi sobie przypomnieć chociażby jeden cytat pochodzący od Włochów (rozmowy Mussoliniego z Hitlerem nie liczę) – a zapomnijmy w ogóle o miejscowej ludności cywilnej. W ostatnim okresie część autorów z drugiej strony kanału La Manche czy Oceanu Atlantyckiego podejmowała trud uczenia się od podstaw nawet języka rosyjskiego czy chińskiego w celu możliwości bezpośredniego obcowania z przepastnymi archiwaliami zza (byłej) Żelaznej Kurtyny – niestety jest to podejście zupełne obce Rickowi Atkinsonowi

Pomimo wskazanych wyżej przywar „Armia o świcie. Wojna w Afryce Północnej 1942-1943” jest najbardziej rzetelną i zaawansowaną prezentacją rzeczonego konfliktu na polskim rynku. Wady te zaś mimo wszystko nie są zaś na tyle poważne, by daną książkę traktować wyłącznie w kategoriach raka na bezrybiu.

Autor: Klemens
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz