Pierwsze dni maja 1987

„Głos Szczeciński” był datowany na 2 i 3 maj 1987 roku. Posiadał on osiem stron. Dominującym tematem zarówno w nim, jak jego wydaniu następnym oraz w innych dziennikach było święto pracy1. Pierwszy maj był przedstawiany jako huczne i pompatyczne wydarzenie, doniosłe dla całego życia narodu. Analogicznie i raczej jednolicie obchodzone. Podobnie jak w latach pięćdziesiątych, do których zajrzałem. Nadmuchana atmosfera była okraszona od pięćdziesiątych, przez sześćdziesiąte i siedemdziesiąte do osiemdziesiątych masówkami, zebraniami, przemówieniami partyjnymi ocierającymi się o wiernopoddańczość ZSRR. Głównym i kulminacyjnym momentem miał być marsz. Można zauważyć pewną zmianę sposobu celebrowania marszu. Jeśli wcześniej miało się wrażenie graniczące z pewnością, iż był to pochód zwarty, zaryzykuję słowo paramilitarny (pomimo swej odświętności) silnych mężczyzn i odważnych kobiet, to tu profil od lat siedemdziesiątych staje się bardziej luźny. Próbuje się go też często odgórnie przekształcić w rodzinny festyn, święto ludowej demokracji. Prasa dba o to, aby odbiór wydarzenia był pogodny oraz sielski. Na zawołanie zgłaszają się barwne delegacje zakładowe, municypalne, szkolne oraz uniwersyteckie. Z dużym zainteresowanie oglądałem zdjęcie uwieczniające delegacje naszej Alma Mater2. Z jednej strony zaskoczyło mnie to, ze szyld mamy do dziś identyczny, z innej, że na tamten czas prezentował się moim zdaniem całkiem nowocześnie na tle starych topornych sztandarów .

Manifestacje święta pracy były wykorzystywane jako propagator haseł socjalistycznej, komunistycznej ideologii. Generowano proste hasła polityczne podbudowane często rzeczywistymi obawami tłumu. Powszechnie wieszczono wrogość mitycznego Zachodu w stosunku do Polski. Tak samo jak w latach 50 czy 60 uderzano mocno w bęben propagandy antyniemieckiej, w szczególności tyczy się to Republiki Federalnej Niemiec. Wezwania zanotowane przez gazety często były fikcyjne lub transparenty zawczasu przegotowane na modlę partyjnych interesów. Pewnikiem był ZSRR. Stały, wierny przyjaciel polskiego państwa i narodu. Oprócz tego mamy takie hasła jak „Odra rzeką pokoju” i „Związek Radziecki gwarantem pokoju”3. Dwa skostniałe i ewidentnie niespontaniczne szyldy. Zresztą pojawiały się chyba od początku takich manifestacji w Polsce i innych krajach bloku. Z psychologicznego punktu widzenia takie postawy świadczą o syndromie „oblężonej twierdzy” z „tajemniczym wielkim sojusznikiem” w tle, który uratuje towarzyszy i stary porządek jeżeli coś pójdzie nie tak. Zwróciłbym też uwagę jeszcze raz na pierwszy transparent podchwycony przez gazetę. Unaocznia on nie tylko niepewność i jeszcze tlący się strach przed żywiołem niemieckim, uzyskaniem ziemi na Zachodzie, ale widać
tu mitologizację Wisły w aspekcie dawnych piastowskich ziem. Szerzej, jako limes w kontekście dwu wielkich konglomeratów ludów słowiańskiego i germańskiego, dwu koncepcji świata, odwiecznie walczących i rywalizujących ze sobą. Takim innym ogniwem zapalnym jest beatyfikacja Edyty Stein4. W sukurs tym koncepcjom politycznym przychodzi chwalebnie i mitycznie prezentowana chwila zdobycia Berlina. Mocno wyakcentowany jest epizod polskiej flagi powiewającej na kolumnie Zwycięstwa. Abstrahując od wiarygodności historycznej tego artykułu, tekst zdaje się być marną próbą kanalizacji negatywnych uczuć i grania na bogoojczyźnianym rogu, choć to słowo raczej nie oddaje dokładnie tego wydźwięku. Polska oczywiście nie jest jakimś klaustrofobicznymi nietolerancyjnym kraikiem mającym tylko pretensje do Zachodu. Mamy niezadawnione urazy do Niemców, ale do innych już nie. Ten kontrast ujawnia się kiedy czytamy optymistyczną wzmiankę o tym, że jakiś kanadyjski minister ma odwiedzić Polskę w celu zawarcia umów handlowych5. Z szerszej kwerendy, która zahacza o gazety nawet z lat 50, można wywnioskować, że generalnie Zachód jest straszny i zły. Ta ostra retoryka dziwnie i raptownie mięknie nawet w głębokim okresie Władysława Gomółki, kiedy parszywy Zachód chce pożyczyć lub ofiarować pieniądze na rozwój państwa.

Prócz wyżej wspomnianych akcji na celebrację trzeba było zapracować. Zorganizowano i realizowano tak zwane zobowiązania bądź czyny społeczne. Nieodpłatna, często na granicy przymusu praca była drugim obok pochodów filarem proletariackiego sacrum końca kwietnia i początku następnego miesiąca. „Głos Szczeciński” i „Kurier Szczeciński” wskazują na okres 25-30 kwietnia jako czas najwyższej intensyfikacji tego ruchu. Z triumfem obwieszcza się o kilkudziesięciu tysiącach ludzi budujących regionalny socjalizm. Zyski podobno sięgnęły 51 milionów złotych6. Praca polegała na zadeklarowaniu nadprodukcji. Nie rzadko tylko na tym się kończyło. Spełniana była w formach prozaicznych, takich przykładowo jak sprzątanie, grabinie grupowe podwórka.

1. 1 Maj w Szczecinie i w województwie, „Głos Szczeciński”, 2-3 V 1987, nr 101 s. 1.
2. Obchody pierwszego maja, „Głos Szczeciński”, 2-3 V 1987, nr 101 s. 3.
3. Obchody pierwszego maja, „Głos Szczeciński”, 2-3 V 1987, nr 101 s. 3.
4. Beatyfikacja Edyty Stein, „Głos Szczeciński”, 2-3 V 1987, nr 101, s. 2.
5. Minister Kanady w Polsce, „Głos Szczeciński”, 2-3 V 1987, nr 101, s. 2.
6. 1 Maj w Szczecinie i w województwie, „Głos Szczeciński”, 2-3 V 1987, nr 101 s. 1.
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz