Nepal - rewolucja w Himalajach

Należy również zadać sobie zasadnicze pytanie: kto ma największy interes w toczącej się wojnie domowej w Nepalu. Oczywiście w zamieszaniu, a nie w demokratyzacji tego państwa. Odpowiedź jest prosta – Chiny. I w tym miejscu pragnę poświęcić „Państwu Środka” nieco uwagi – w kontekście toczącej się wojny domowej w Nepalu. Od wieków imperialne zapędy Chin były tamowane przez warunki geograficzne. Inwazja na północ była niemożliwa ze względu na ogromne bezludne obszary Syberii i Azji Centralnej. Drogę na południe zagradzały Himalaje, Karakorum i Wyżyna Tybetańska. Strategicznym problemem Chin komunistycznych było od lat uzyskanie przejścia przez tę naturalną zaporę, ale problem ten jest stopniowo rozwiązywany. Już wiele lat temu Chiny wybudowały Szosę Karakorumską, szeroką autostradę do Pakistanu przez pasmo Karakorum – jednych z największych gór świata. Ta droga, choć jest używana w znikomym stopniu, jest ogromnym kosztem stale utrzymywana w dobrym stanie. Po co? Dla znikomego ruchu granicznego z północnego Pakistanu do pustynnego Xinjiangu?

Drugie podejście drogowe do granic Indii wybudowano na wschodzie, w rejonie granicy z Darjelingiem. Trzecie istnieje od lat i łączy Nepal z Lhasą w Tybecie przez przełęcz Kodari Pass. Do niedawna była to droga donikąd, bo Chiny Centralne nie miały dobrego połączenia drogowego z Tybetem. Niedawno jednak wybudowano koszmarnie drogą kolej do Lhasy. I znów pytanie: po co? Dla cherlawego handlu i turystów wydano miliardy dolarów? Różne złe rzeczy można mówić o władcach Chin, ale na pewno nie są to idioci…

Chińska doktryna wojenna zakłada wieloletnie powolne przygotowania do podjęcia działań zbrojnych. Takie przygotowania mogą trwać nawet dziesięciolecia, co zresztą usypia czujność przeciwnika. Te szlaki komunikacyjne nie są tworzone przypadkowo, co nie znaczy, że władcy Chin już zdecydowali się na inwazję. Oni raczej chcą zapewnić sobie taką możliwość, by ją mieć, gdy stanie się potrzebna. Do pełni gotowości potrzeba im jeszcze jednego – dużego przyczółka po drugiej stronie Himalajów. Nepal idealnie nadaje się do tej roli. Trzeba być bardzo naiwnym, by myśleć, że maoistowska partyzantka w Nepalu powstała samorzutnie i nie jest z zewnątrz finansowana. Obywatele Nepalu są zbyt biedni, by mogli samodzielnie uzbroić i umundurować partyzantów. W dodatku broń tych partyzantów nie pochodzi z kraju. Armia rządowa nie ma chińskich kałasznikowów, tylko amerykańskie colty M–16 i winchestery. Oczywiście Chiny nie wspierają partyzantów jawnie. Pośrednikami są skrajnie lewicowe ugrupowania w Indiach i to przez indyjską granicę płynie do Nepalu broń. Skąd ją biorą indyjscy lewacy? Na pewno nie od rządu. I na pewno nie kupują jej za własne pieniądze. Partyzanci wymuszają haracze od turystów wynoszące od 5 do 20 dolarów, ale to ciągle znacznie za mało na uzbrojenie party
zanckiej armii (partyzanci maoistowscy od początku swojej walki powstańczej nie atakują turystów, pobierając od nich jedynie niewielką opłatę, poświadczając jej pobranie stosownym biletem wystawionym na okaziciela i opatrzonym datą ważności. Partyzanci zawierają nawet porozumienia z niektórymi biurami turystycznymi, w celu zgody na „turystykę z dreszczykiem”. W ten sposób bogaci turyści mogą spotkać autentycznych partyzantów maoistowskich, bez większego ryzyka).

Nepal coraz bardziej pogrążał się w wojnie domowej, która mogła się stać wojną miedzy największymi państwami Azji – Chinami i Indiami. Świat Zachodni zajęty własnymi sprawami nie zwracał uwagi na pozornie tylko lokalny konflikt, który bardzo łatwo mógł przekształcić się w wojnę na skalę światową.

Na przełomie XX i XXI wieku maoiści kontrolowali 5 z 75 okręgów, ale aktywnie działali na większości terytorium kraju. Partyzanci atakują wojsko i policję, ale także zabijają opornych chłopów, choć głoszą, że tego nie robią. Z kolei wojsko potrafi palić i bombardować z helikopterów wsie podejrzane o sprzyjanie partyzantom. Cały kraj jest pokryty siecią posterunków wojskowych przy drogach. Dosłownie co kilka kilometrów pasażerowie każdego pojazdu są sprawdzani a pojazd rewidowany. Od godziny 22 do 4 rano obowiązuje zakaz ruchu na drogach poza miastami. Posterunki są silnie umocnione (bunkry i worki z piaskiem, ciężkie karabiny maszynowe, zasieki). Patrole wojskowe poruszają się w grupach po 20–30 żołnierzy w odstępach co 5 metrów, z bronią gotową do strzału. Mimo to partyzanci potrafią zatrzymywać autobusy z turystami zbierać „składkę na rewolucję” pod lufą pistoletu maszynowego. Rząd też „doi” turystów na każdym kroku, bo wojna kosztuje. Wiza zdrożała z 10 do 30 dolarów, a za wstęp do niektórych miast trzeba płacić dodatkowo.

Rozpoczęte kilkanaście lat temu przez króla Birendrę eksperymenty z demokracją, stopniowo zaczynały osłabiać pozycję monarchii. Katmandu na początku lat 90–tych było małym miasteczkiem, które całe można było przejść piechotą. Partie polityczne okazały się bardzo słabe i przypominały kluby dyskusyjne garstek pięknoduchów. Demokracja kulała, a król rządził. Stopniowo jednak sytuacja zaczęła się zmieniać. Do miast zaczęła napływać ludność uciekająca przed partyzantami i wojskiem (nie wiadomo, kto gorszy). Katmandu jest aktualnie milionowym miastem, a partie polityczne stanowią rzeczywistą siłę. Zmieniły się też aspiracje ludności, która w miastach zaczęła stykać się z prasą, telewizją satelitarną, zachodnimi turystami, Internetem. Ci ludzie chcą już inaczej żyć. Marzeniem zaczęła być także wolność, a tego żaden król (i jego rodzina) nie lubi. Konfrontacja między monarchią a narodem była nieunikniona. W międzyczasie doszło także niemalże do samounicestwienia się rodziny królewskiej.

skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz