Grey Goo
Sztab VVeteranów
Tytuł: Grey Goo
Producent: Petroglyph
Dystrybutor: Techland
Gatunek: Strategia RTS
Premiera Pl:2015-02-20
Premiera Świat:
Autor: Klemens
Tytuł: Grey Goo
Producent: Petroglyph
Dystrybutor: Techland
Gatunek: Strategia RTS
Premiera Pl:2015-02-20
Premiera Świat:
Autor: Klemens
Grey Goo
Od razu należy zaznaczyć, że nie oznacza to bynajmniej wyparcia się nowoczesnych technologii, piksele już w przypadku pełnoprawnej produkcji – a taką jest recenzowana – nie mogą mieć miejsca. Twórcy jednak rekrutują się w znacznej mierze spośród ludzi, którzy mieli znaczny wpływ na powstanie sagi o Tyberium czy Universe at War, i po prostu postanowili, że korzystając z nowoczesnych klocków stworzą produkt, o którym by marzyli dwie dekady temu.
Muszę otwarcie przyznać, że w Grey Goo dopatrzyłem się całego mnóstwa nawiązań do pierwszego StarCrafta, co bynajmniej nie ma oznaczać, iż jest to produkcja wtórna, po prostu rzeczona gra zawierała całe mnóstwo rozwiązań genialnych i zbędne by było wyważanie otwartych drzwi.
Mamy więc do czynienia z trzema (no prawie, ale ciii…) zupełnie różnymi rasami, przy czym jedna z nich (aczkolwiek nie pierwsza powierzona pieczy gracza) to klasyczni homo sapiens. Przyjdzie nam także sterować rasą kosmicznych „filozofów-ksenofobów”, zwaną Proto… pardon, Betą, jak też superorganizmem o zwierzęco-pasożytniczej mentalności, ukierunkowaną na nieustanny rozwój i dominację (prawda, że brzmi znajomo?). Autorzy wykazali się jednak dostateczną suwerennością twórczą, by całość skutkowała co prawda bijącym dzwonem, acz w znacznie oddalonym kościele.
Poszczególne strony konfliktu różnią się znacząco, i to pod niemal każdym względem – charakterem jednostek, mobilnością, nastawieniem na mniej czy bardziej otwartą konfrontację, każdy więc znajdzie coś dla siebie. Bez zarzutu jest także balans poszczególnych ras, tak iż na każdy papier znajdą się nożyce, na te ostatnie zaś
właściwe kamiszcze.
Poszczególne misje są dość standardowe, stanowią wręcz swoisty ukłon w stronę nobliwej przeszłości. Z reguły ich cele dzielą się na główne i dodatkowe, te ostatnie jednak nie zawsze profitują jakimikolwiek bonusami, czasami w istocie prowadzą tylko do rozproszenia gracza. Ale zrealizowane potrafią dostarczyć autentycznej satysfakcji.
Grey Goo to jednak nie tylko całkiem wdzięczny model rozgrywki, lecz także i opowieść, a właściwie Opowieść. Nie ukrywam, że w przypadku sequelu dzieła Blizzarda miałem wrażenie zbagatelizowania tej warstwy, tymczasem w przypadku GG jest to ze wszech miar istotny element dzieła końcowego. Jest więc epicko, jest głęboko, jest w sposób nie obrażający intelektu gracza.
Co istotne, wszystkie (!) misje po swym zakończeniu raczą gracza cutscenkami, i to co się zowie – prawdziwie estetycznymi, sprawiającymi po prostu czystą frajdę z samego ich oglądania. Tak mogłyby wyglądać co najmniej niektóry filmiku z produktu Blizzarda, który ongiś wyznaczał w tym zakresie kanony.
Sama rozgrywka jest dość niespieszna, tworzenie poszczególnych jednostek czy gromadzenie surowców jest procesem dość czasochłonnym, co ponownie stanowi ukłon w stronę przyszłości, lecz współcześnie, w epoce ogromnej popularności gatunku MOBA spotka się z pewnością z niezrozumieniem wielu graczy. Rzadziej przyjdzie też graczom korzystać z różnorakich mocy specjalnych, będzie to raczej wyjątek od reguły.
W związku z tym trudno liczyć na jakąś wielką popularność trybu wieloosobowego rzeczonej produkcji, ze względu na spokojne tempo zabawy nie przyciągnie on bowiem wielu współczesnych graczy, starsi zaś metrykowo zapewne i tak na zasadzie nostalgii będą sięgać po klasycznego StarCrafta czy trzeciego WarCrafta.
Oprawa graficzna jest więcej niż przyjemna dla oka, a śmiem twierdzić, że nasycenie szeregu lokacji ciepłymi acz nieagresywnymi kolorami jest idealne, gra potrafi autentycznie uspokoić, nawet gdy akcja nieco przyspieszy. Wspomniane zaś filmiki przerywnikowe są prawdziwymi perełkami.
Osobiście za największy feler produkcji uważam udźwiękowienie. Utwory Franka Klepackiego niezbyt korespondują z uspokajającą aurą, tony właściwe dla klubowej muzyki techno są – jak to ona – dość agresywne, choć paru ukłonów w stronę ambientu także będzie można się dopatrzyć. Bodaj ze trzy razy przyłapałem się na jej dość mocnym ściszeniu, a to już naprawdę grzech z gatunku tych niewybaczalnych.
Na plus grze należy oddać jej polonizację, choć kinową, co jednak wielu graczy uzna za zaletę, zwłaszcza że jakoś gry aktorskiej oryginału jest więcej niż satysfakcjonująca. Jeśli jednak ktoś gra w gry w celu zgłębiania obcej mowy, to będzie miał taką możliwość. Warto też wspomnieć, że polska edycja gry (Definitive Edition) jest wzbogacona o dodatek DLC z czwartą – dość krótką, lecz intrygującą – kampanią, jak też o soundtrack (jak jednak wspomniałem, jego jakość z pewnością może być przedmiotem sporów).
Grey Goo stanowi doskonały przykład na to, jak mógłby wyglądać StarCraft II, gdyby Blizzard był mniej nowinkarski. Nie jest to produkcja unikalna na tyle, by mogła się wystrzegać tego rodzaju porównań, ich wynik nie zawsze musi być jednak dla niej niekorzystny.
Autor: Klemens
Muszę otwarcie przyznać, że w Grey Goo dopatrzyłem się całego mnóstwa nawiązań do pierwszego StarCrafta, co bynajmniej nie ma oznaczać, iż jest to produkcja wtórna, po prostu rzeczona gra zawierała całe mnóstwo rozwiązań genialnych i zbędne by było wyważanie otwartych drzwi.
Mamy więc do czynienia z trzema (no prawie, ale ciii…) zupełnie różnymi rasami, przy czym jedna z nich (aczkolwiek nie pierwsza powierzona pieczy gracza) to klasyczni homo sapiens. Przyjdzie nam także sterować rasą kosmicznych „filozofów-ksenofobów”, zwaną Proto… pardon, Betą, jak też superorganizmem o zwierzęco-pasożytniczej mentalności, ukierunkowaną na nieustanny rozwój i dominację (prawda, że brzmi znajomo?). Autorzy wykazali się jednak dostateczną suwerennością twórczą, by całość skutkowała co prawda bijącym dzwonem, acz w znacznie oddalonym kościele.
Poszczególne strony konfliktu różnią się znacząco, i to pod niemal każdym względem – charakterem jednostek, mobilnością, nastawieniem na mniej czy bardziej otwartą konfrontację, każdy więc znajdzie coś dla siebie. Bez zarzutu jest także balans poszczególnych ras, tak iż na każdy papier znajdą się nożyce, na te ostatnie zaś
Poszczególne misje są dość standardowe, stanowią wręcz swoisty ukłon w stronę nobliwej przeszłości. Z reguły ich cele dzielą się na główne i dodatkowe, te ostatnie jednak nie zawsze profitują jakimikolwiek bonusami, czasami w istocie prowadzą tylko do rozproszenia gracza. Ale zrealizowane potrafią dostarczyć autentycznej satysfakcji.
Grey Goo to jednak nie tylko całkiem wdzięczny model rozgrywki, lecz także i opowieść, a właściwie Opowieść. Nie ukrywam, że w przypadku sequelu dzieła Blizzarda miałem wrażenie zbagatelizowania tej warstwy, tymczasem w przypadku GG jest to ze wszech miar istotny element dzieła końcowego. Jest więc epicko, jest głęboko, jest w sposób nie obrażający intelektu gracza.
Co istotne, wszystkie (!) misje po swym zakończeniu raczą gracza cutscenkami, i to co się zowie – prawdziwie estetycznymi, sprawiającymi po prostu czystą frajdę z samego ich oglądania. Tak mogłyby wyglądać co najmniej niektóry filmiku z produktu Blizzarda, który ongiś wyznaczał w tym zakresie kanony.
Sama rozgrywka jest dość niespieszna, tworzenie poszczególnych jednostek czy gromadzenie surowców jest procesem dość czasochłonnym, co ponownie stanowi ukłon w stronę przyszłości, lecz współcześnie, w epoce ogromnej popularności gatunku MOBA spotka się z pewnością z niezrozumieniem wielu graczy. Rzadziej przyjdzie też graczom korzystać z różnorakich mocy specjalnych, będzie to raczej wyjątek od reguły.
W związku z tym trudno liczyć na jakąś wielką popularność trybu wieloosobowego rzeczonej produkcji, ze względu na spokojne tempo zabawy nie przyciągnie on bowiem wielu współczesnych graczy, starsi zaś metrykowo zapewne i tak na zasadzie nostalgii będą sięgać po klasycznego StarCrafta czy trzeciego WarCrafta.
Oprawa graficzna jest więcej niż przyjemna dla oka, a śmiem twierdzić, że nasycenie szeregu lokacji ciepłymi acz nieagresywnymi kolorami jest idealne, gra potrafi autentycznie uspokoić, nawet gdy akcja nieco przyspieszy. Wspomniane zaś filmiki przerywnikowe są prawdziwymi perełkami.
Osobiście za największy feler produkcji uważam udźwiękowienie. Utwory Franka Klepackiego niezbyt korespondują z uspokajającą aurą, tony właściwe dla klubowej muzyki techno są – jak to ona – dość agresywne, choć paru ukłonów w stronę ambientu także będzie można się dopatrzyć. Bodaj ze trzy razy przyłapałem się na jej dość mocnym ściszeniu, a to już naprawdę grzech z gatunku tych niewybaczalnych.
Na plus grze należy oddać jej polonizację, choć kinową, co jednak wielu graczy uzna za zaletę, zwłaszcza że jakoś gry aktorskiej oryginału jest więcej niż satysfakcjonująca. Jeśli jednak ktoś gra w gry w celu zgłębiania obcej mowy, to będzie miał taką możliwość. Warto też wspomnieć, że polska edycja gry (Definitive Edition) jest wzbogacona o dodatek DLC z czwartą – dość krótką, lecz intrygującą – kampanią, jak też o soundtrack (jak jednak wspomniałem, jego jakość z pewnością może być przedmiotem sporów).
Grey Goo stanowi doskonały przykład na to, jak mógłby wyglądać StarCraft II, gdyby Blizzard był mniej nowinkarski. Nie jest to produkcja unikalna na tyle, by mogła się wystrzegać tego rodzaju porównań, ich wynik nie zawsze musi być jednak dla niej niekorzystny.
Autor: Klemens