Zjazd XII

O czterech takich co widzieli Księżyc
Notka od autora: Witajcie! Już na starcie przepraszam, że tak długo to wszystko trwało! Dogadałem się z pozostałymi uczestnikami Zjazdu i postanowiłem zrobić w tym roku coś innego – relację w formie opowiadania. Zapraszam tym samym do lektury. Pragnę jednak na początku nadmienić, że starałem się trzymać w ryzach rzeczywistości, jednak nie wszystko udało się do tego fragmentu tekstu przenieść, także nie traktujcie wypowiedzi tu zawartych jako konkretne cytaty, a jedynie luźne do nich nawiązania pozwalające nakreślić to co działo się w Białej Podlaskiej i okolicach w dniach 15 – 18 sierpnia 2013 roku.

Ja wyśpię się chyba dopiero po śmierci

„No i podróż rozpoczęta :)” - Wojman, 15.08.2013, godzina 7:44

- Zabiję... umrzesz śmiercią męczennika. Brutalnie zamorduję, a potem wskrzeszę żeby zabić jeszcze raz – wymamrotałem kładąc się z powrotem do łóżka po przeczytaniu smsa.

Dlaczego każdy mój Zjazd musi zaczynać się od tego, że jestem totalnie niewyspany? Sięgając pamięcią kilka lat do tyłu, każde spotkanie z redakcją Sztabu VVeteranów poprzedzone było pozbawioną snu sesją. Przyczyn było wiele – ekscytacja nadchodzącą podróżą (pierwszy Zjazd), konieczność przygotowania domu na przyjęcie gości (Zjazd w Krakowie, gdzie mój dom był miejscem noclegowym dla części zjazdowiczów) czy też cała noc pracy poprzedzająca wyjazd (ubiegłoroczny Zjazd w Rogowie). Tym razem było inaczej, mogłem się wyspać. Pociąg odjeżdżający z dworca dopiero po godzinie 11-tej, brak naglących obowiązków, przy których musiałem siedzieć do późnej nocy, rzeczy, które miałem ze sobą zabrać były przygotowane i spako...

- K**** mać!
Poderwałem się z łóżka i zacząłem rozglądać się nerwowo po pokoju w poszukiwaniu plecaka. Ta jedna sekunda, którą potrzebowałem by przejść z błogiego stanu spoczynku do pełnej gotowości pozycji siedzącej wystarczyła, by przypomnieć sobie, że nie jestem spakowany.
- Chyba mu jednak podziękuję za tą nieoczekiwaną pobudkę – pomyślałem. Wrzucenie wszystkiego do plecaka w sposób na tyle przemyślany, by ten był ten był w stanie się jeszcze zapiąć, chłodny prysznic, ostatnie chwile na sp
rawdzenie raz jeszcze przebiegu podróży. Czas na obijanie się dobiegł końca, pozostało mi jeszcze chwycić zapakowany już po brzegi plecak i wyruszyć w podróż do miejsca, w którym przez kolejne 4 dni będę mógł się... poobijać jeszcze trochę.

Tylko za jakie grzechy znów jadę niewyspany?

Jestem bohaterem czegoś w rodzaju „Serii niefortunnych zdarzeń” czy może jestem po prostu idiotą?

Upał był niesamowity. Jeszcze gorzej było w tramwaju. Niestety nie miałem na tyle szczęścia by trafić na jeden z niewielu pojazdów wyposażonych w klimatyzację, więc nie mając większego wyboru około 40 minut spędziłem na smażeniu się w szynowym środku transportu krakowskiej komunikacji miejskiej.

Świadomość, że przez to całe poranne zamieszanie zapomniałem o śniadaniu wcale mi nie pomagała.
- To nic – powiedziałem do samego siebie – dojadę do przydworcowej galerii handlowej, to wrzucę coś szybkiego na ruszt.
To była zaiste piękna wizja. Chrupiący, dobrze przyprawiony kurczak, odrobina warzyw i soczysty bekon, a wszystko to zawinięte w grillowanego naleśnika. Nie zrozumcie mnie źle, to wcale nie jest reklama KFC. Sęk w tym, że przez całą podróż przez miasto w głowie siedziała mi jedynie chwila gdy już usiądę w Galerii Krakowskiej i wypcham swój brzuch po brzegi, niezbyt zdrowym, ale za to jakże smacznym fast foodem. Świat jednak raz jeszcze chciał udowodnić mi swoją wyższość nade mną i na chwilę przed rozpoczęciem konkretnej podróży spłatał przedostatniego figla. Moje jakże przyziemne marzenie o zjedzeniu smacznego śniadania legło w gruzach po ujrzeniu informacji, że w dniu 15 sierpnia owa galeria będzie nieczynna. Doprowadzony do szewskiej pasji wyciągam telefon, by chwilę później przeczytać informację, że jest to jeden z tych dni, który z powodu święta kościelnego usypia, a w pewnym sensie nawet paraliżuje całe miasto. Na całe szczęście udało mi się z tego jakoś wybrnąć. Po nerwowym poszukiwaniu jakiegokolwiek źródła pożywienia, do pociągu wsiadłem z czterema obwarzankami krakowskimi i litrową butelką Coca-Coli. Dobre i to, mruknąłem pod nosem.

Bilet z rezerwacją wskazywał na wagon 17-ty, miejsce numer 109 z dopiskiem „przy oknie”, z czego się niesamowicie ucieszyłem wspominając upał i łącząc to z faktem, że pociągi TLK drugiej klasy również nie słyszały o jednym z najwspanialszych wynalazków z jeszcze ubiegłego tysiąclecia – klimatyzacji.

skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz