Zjazd XII

* * *


Plaża, słońce i zalew, w którym czekała na nas przyjemnie chłodna woda. Czego można chcieć więcej? Zimnych napoi? Kąpielówek? Przekąski? Piwa? Mieliśmy absolutnie wszystko. Pozostało się nam tylko przebrać i wskoczyć do wody. I tak właśnie zrobiliśmy.

Woda okazała się jeszcze przyjemniejsza niż przypuszczałem. Chłodna, spokojna i w odpowiednich miejscach, odpowiednio głęboka. Był jednak mały mankament – niezbyt dobrze wyważony poziom głębokości, czego nie wziąłem pod uwagę. Chciałem „na rozgrzewkę” przepłynąć krótki odcinek znajdujący się w tej samej odległości od brzegu startując z miejsca gdzie woda sięgała mi idealnie pod sam nos gdy stałem wyprostowany, tak bym mógł swobodnie oddychać. Nie spodziewałem się natomiast tego, że kilkanaście metrów dalej, będąc w tej samej odległości od brzegu co w miejscu startowym głębokość wody nie będzie już tak idealna.

Cóż jednak poradzić? Chwila zabawy w topielca czyli element zaskoczenia, a potem szybkie wybicie się w górę zwrot na plecy i płyniemy z powrotem. Słońce znajdowało się wysoko na niebie, a ja na dodatek miałem oczy pełne wody, więc można powiedzieć, że płynąłem na ślepo (zresztą w ogóle zacznijmy od tego, że pływając na plecach kiepsko z widocznością) w efekcie czego staranowałem po drodze Wojmana.

Gdy już porządnie nasiąknęliśmy, nastał czas rozłąki z tym wspaniałym elementem natury. Zostawiło jednak po sobie ślady. Nie wiem jak pozostali, ale ja miałem ogromny problem z odetkaniem ucha. Jednak chwila, w której znów zacząłem słyszeć tak jak słyszeć powinienem była chwilą prawdziwie cudowną.

- To jest właśnie esencja lata – mruknąłem pod nosem, ale na tyle cicho, że nikt inny oprócz mnie samego tych słów nie usłyszał.

* * *


Przemyślność natury w postaci bobrzych żeremi


Zachwyt Sztabowiczów (szczególnie Huntera) przemyślnością przyrody. Ale to wina kociołka


Klemens przygotował teleskop i zaczął go regulować. Gdy słońce schowało się za horyzontem, a niebie zabłysnęły gwiazdy Księżyc wisiał już wysoko w górze i tylko czekał, aż będziemy mogli go sobie pooglądać.

Konfiguracja teleskopu okazała się wymagającym i czasochłonnym zajęciem. Przyznam szczerze, że byłem zszokowany, nie przypuszczałem, że jest to proces tak skomplikowany i wymagający przy tym takich nakładów cierpliwości.
- Zdecydowanie bym się do tego nie nadawał. Trafiło by mnie po pięciu minutach, Klemensie – skomentowałem.
- Z jednej strony Ci się nie dziwię, z drugiej zaś jednak to moje zboczenie. Mi to sprawia frajdę.
Szybka wymiana spojrzeń i kolejny kwadrans przy kręceniu, ustawianiu i jakże siarczystym „ajwaj” padającym raz za razem z ust Klemensa, a wiedzieć musicie, że to wcale nie jest takie kulturalne słowo.

- Udało się! Widać Księżyc! - oznajmił pełen dumy Klemens.
Przez teleskop spojrzał Wojman, spojrzał Ajmdemen, to postanowiłem spojrzeć i ja.
- WOW! KSIĘŻYC! - wypaliłem.
Z początku widok jednak nie powalał – ot święcąca kulka, taka sama ja
k bez teleskopu tyle, że ciut większa. Komentarz wręcz prostacki, lecz idealnie oddający moje odczucia w tym konkretnie momencie takoż postanowiłem powiedzieć te słowa na głos.
- Poczekaj, włożę mocniejsze szkło – w ten oto sposób, Klemens ponownie dobrał się do teleskopu bawiąc się i przekładając jego elementy.
Trzeba jednak przyznać, że efekt tej pracy był imponujący. Teraz można było zobaczyć Księżyc z naprawdę „bliska”. Kratery i zróżnicowanie terenu, które ładnie nazwaliśmy „kosmicznymi zmarszczkami”, robiło wrażenie. Byliśmy w stanie zobaczyć nawet amerykańską flagę, trzeba było jednak wytężyć mocniej wzrok. Dodatkową przeszkodą okazał być się ruch tegoż Księżyca, przez co teleskop trzeba było co chwilę korygować.

Nie zmienia to jednak faktu, że było warto.

Przed wyruszeniem w podróż, należy zebrać drużynę!

Evolution complete!


- Dzień dobry, czy w pociągu do Krakowa są jeszcze wolne miejsca?
- Do Warszawy stojące na korytarzu, od Warszawy tak – odparła pani w kasie biletowej.
Chyba żartujecie, pomyślałem. 30 stopni, upał jak jasna cholera, a ja mam się gnieść? Nie chce mi się, po prostu mi się nie chce, poza tym, nie będę miał jak poczytać przez te 2,5 godziny, zanudzę się na śmierć. Odwróciłem się do chłopaków.
- Nie jadę tym pociągiem – oznajmiłem – pojadę z wami wieczornym do Warszawy i w Wawie przesiądę się do Krakowa w coś.
- Ajwaj Hunter, Hunter – sparował Klemens.
W zasadzie miał rację, wszakże przeze mnie przyjechaliśmy do Białej Podlaskiej kilka godzin wcześniej. Miałem jechać pociągiem około godziny 14-tej, którym koniec końców jednak nie pojechałem przez wzgląd na jego zatłoczenie. Następny, ten, do którego wsiadali zarówno Ajm jak i Wojman (no i teraz także i ja) był dopiero po 20-tej. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, więc nikt nie miał mi tego za złe.
- To nie lenistwo! - broniłem się zaciekle – to próba socjalizacji z Redakcją, stwierdziłem, że jednak chce spędzić z wami jak najwięcej czasu. Poza tym jak to mówił Piotr Fronczewski w Baldurze, „przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę!”

* * *


Ostatnie godziny Zjazdu spędziliśmy kolejno na publicznym wygłupianiu się w sercu rynku Białej Podlaskiej, obżeraniu się pizzą, zwiedzaniu amfiteatru oraz oglądaniu meczu. Było dużo śmiechu, jeszcze więcej interesujących tematów, a wszystko to w doborowym towarzystwie przy akompaniamencie piwa. Piwo zresztą było z nami do samego końca. Już po pożegnaniu się z Klemensem i wygodnym usadowieniu się w pociągu do Warszawy piwo również nam towarzyszyło i właśnie to piwo wypite w pociągu było ostatnim piwem Zjazdu Sztabu VVeteranów w roku 2013.

...krzywo do nieba czwórkami szli...


I tym właśnie akcentem pozwolę sobie zakończyć tą (mam nadzieję) ciekawą opowieść o tych wspaniałych czterech dniach, które spędziłem w świetnym, acz niewielkim gronie. Mam nadzieję, że już w następnym roku, do wspólnej zabawy nakłonimy więcej ludzi.

Autor: Hunter

Autor: Hunter
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz