Zjazd XI

Spaghetti vveteranesi


Jak zatem widzicie Hunter nie tylko para się drzemaniem na Zjazdach! Fakt, makaron udało się (względnie) odratować. Wszelkich dolegliwości żołądkowych uniknęliśmy, takoż posiłek można uznać za (względnie) udany.

Oczywiście na Zjeździe nie mogło zabraknąć rozmów, na początku, jak zawsze, dominowały gry, książki i futbol. Później zaś nie obyło się bez poważnych dyskusji o kondycji Sztabu i jego przyszłości. Niestety trudno było dotrzeć do jakiegoś konsensusu, ale nie zrażaliśmy się w związku z tym, że przed nami była jeszcze cała noc i kolejne dni Zjazdu.

Po wstępnych obradach przyszła pora na rozrywkę, tj. partię bilardu. Naprzeciw siebie stanęły dwie drużyny: ja i Hunter przeciw MAO i Klemensowi. Mimo zaciętej walki i zwrotom sytuacji, tym razem to gospodarz wraz z Klemensem okazali się górą. Jednak żądni odwetu na starszych stopniem zagraliśmy emocjonującą partię w rzutki. MAO zwyciężył po raz drugi, nie dając złudzeń pozostałym.

Po chwili rozrywki znów zasiedliśmy do rozmów, z których zrezygnował Hunter. Niektórzy twierdzą, że jego zmęczenie wynikało z nocnej pracy przed zjazdem , ale prawda jest taka, że to pewna niewiasta, której biedak musiał bezustannie odpisywać na esemesy sprawiła, że dopadło go nagłe niekontrolowane zmęczenie, przez które musiał pójść wcześniej spać.


A przyznać trzeba, że rezygnowałem z ciężkim bólem serca, osieracając butelkę napoju bogów o kolorze szlachetnym niczym 24-karatowe złoto. Jednakże owa niewiasta była jedynie przyczyną mojego telefonicznego bankructwa – wbrew pozorom nieprzespana noc, która połączyła swe siły z długą podróżą, ponownie dały się we znaki.

Kolejne ustalenia i dyskusje zeszły na dalszy plan po kilkudziesięciu minutach. Tematy okołosztabowe ustąpiły dyskusji na temat prawa, polityki, sytuacji Wschodu czy nawet, jak to szkolnie zabrzmi, sensowi życia czy filozofii buddyjskiej. Skoro zeszliśmy na takie tematy, to wniosek był jeden, pora iść spać. Tak też zakończył się pierwszy dzień XI Zjazdu Sztabu VVeteranów.

Na (nie)szczę
ście była to jedyna rzecz, która na zjeździe mnie ominęła. Szybko odespałem zaległości i już następnego dnia obudziłem się rześki i gotowy do działania.


Kolejny dzień przywitał nas orzeźwiającym (bo zimnym, jak najbardziej dosłownie) prysznicem i piękną pogodą, którą wykorzystaliśmy do obejrzenia malowniczych okolic Rogowa. Jezioro w miejscowości oczarowało nas swoim urokiem, a las wokół dostarczył kolejnej rozrywki – grzybobrania. Nasze poszukiwania nie okazały się wyjątkowo owocne, ale też nie całkowicie nieudane.

Prawdziwy lider


Choroba odchylonych rąk? Rozwiązania zagadki szukaj wyżej


Po dłuższym spacerze i powrocie przyszedł czas na obiad. Gospodarz napalił w sporym grillu i wrzucił na ruszt przeróżne specjały, które, muszę przyznać, były bardzo smaczne.

A w trakcie zabrał się za koszenie trawnika jak na prawdziwego gospodarza przystało – ale tego nie słyszeliście.

Nie zabrakło też meczu sztabowego, tym razem jednak nie w zwykłą „nogę”, lecz „dziada”, wspaniałą znaną powszechnie grę dla wytrawnych strategów.

No tak, sztabowy Dziadó zjawić się niestety nie zjawił, to musieliśmy wprowadzić jakieś zastępstwo.

Po tak wyczerpującej i intensywnej potyczce przyszedł czas na odnowę biologiczną. Jako że kompleks Marszałka posiada na stanie takie wygody jak jacuzzi czy basen, grzechem byłoby z nich nie skorzystać. W gorącej wodzie z bąbelkami, odprężeni kontemplowaliśmy problemy Sztabu i próbowaliśmy wymyślić odpowiednie rozwiązania, podobnie jak na basenie, gdzie pływając rozmyślaliśmy nad sytuacją portalu.

skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz