Zjazd IV

IV Zjazd Sztabu VVeteranów

Niniejsza relacja powstała jako rezultat wspólnej pracy czterech Sztabowiczów - Kahzada, Perkuna, Wojmana oraz mej skromnej osoby( tj. Klemensa:)). Mam nadzieję, iż taka forma przypadnie Wam do gustu!

Czcionka koloru zielonego - Kahzad

Czcionka koloru brązowego - Klemens

Czcionka koloru czerwonego - Perkun

Czcionka koloru niebieskiego - Wojman

Na dworcu PKP we Wrocławiu wylądowałem bardzo wcześnie rano, już o 2 w nocy. W pierwotnej wersji miałem tam być sporo czasu później, ale ponieważ zostały wykupione wszystkie miejsca w pociągu musiałem wybrać: albo przyjechać wcześniej albo później.

Wybrałem drugie rozwiązanie. Po chwili od zawiadomienia Kulla gdzie jestem i jak wyglądam pojawił się on na wspomnianym dworcu. W ten prosty sposób IV zjazd Sztabu został oficjalnie rozpoczęty. Pojechaliśmy do domu Kulla gdzie miałem okazję poznać panią Kull, czyli mamę jednego ze Sztabowiczów. Gdy wreszcie położyliśmy się spać przyszedł SMS od szlachetnego Klemensa, z którego dowiedziałem się, że właśnie dojeżdżam do Wrocławia a on dopiero wyrusza. Z przykrością zawiadomiłem go, że niestety jest w błędzie, bowiem już w mieście jestem.


Pobudkę zrobiłem sobie o 3, zaś po całościowym ochędożeniu się sprokurowałem do Wojmana wiadomego esemesa. Nie wiedzieć czemu zrobiło mi się całkiem radośnie na sercu po lekturze odpowiedzi nań:). Mój pociąg ruszył około 4:30, zaś nieco po 7 byłem już w Warszawie. Następnie przemierzyłem kilka razy peron wzdłuż i wszerz, aż w końcu zobaczyłem znaną mi już twarz Ajmdemena. Przysiedliśmy na ławeczce obok, zagłębiając się w dyskusje nad, a jakże, strategiami. Gdy już na peron wjeżdzał pociąg zmierzający do Wrocławia dołączył do nas Backside, krótko acz rzeczowo pytając nas o przynależność do Sztabu - granatowy pokrowiec na śpiwór potrafi czynić cuda!:)

Około godziny 9 zbudził mnie Kull. Zjedliśmy śniadanie, pogadaliśmy i w końcu od niego wyszliśmy, aby zakupić całodniowe bilety komunikacji miejskiej. Oczywiście w pierwszym punkcie takowych biletów brak. Z kolei w drugim zostałem poinformowany, że całodobowych nie ma, są jedynie całodzienne. Wziąłem od KULLa listę z telefonami Sztabowiczów, bo Szczecinianin - czyli ja:) - pełnił zaszczyt organizatora zjazdu we Wrocławiu.

Dla nas (Kahzada i Maxwella) zlot rozpoczął się o 5 rano w poniedziałek (11). Już na starcie dowiedzieliśmy się, że nasz teoretyczny transport został zlikwidowany (kochane PKP) i zmuszeni byliśmy użyć autobusu PKSu. Skutkiem tego pojawiliśmy się godzinę przed planowanym przybyciem... Niezmarnowaliśmy tego czasu i udaliśmy się do Empika celem zapoznania się z treścią dzieł Jacka Piekary.:)

W najbliższym czasie we Wrocławiu mieli być Kahzad i Maxwell, zadzwoniłem do jednego z nich. Okazało się, że są wcześniej niż planowali, podziękowania wyślą zapewne zarządowi PKP i PKS. Umowiliśmy się na dworcu głównym. Po dwóch kwadransach już tam byliśmy, wystąpił jednak jeden zasadniczy problem - jak się rozpoznać.

Po wkroczeniu na teren dworca zlokalizowaliśmy dwóch podejrzanych osobników i celem upewnienia się o ich tożsamości zadzwoniłem do Wojmana. Tak jak przewidzieliśmy był to jeden z owych podejrzanych osobników. Wywiązała się krótka rozmowa przez telefon komórkowy:

- Cześć tu Kahzad
- Cześć, czekamy na was na dworcu
- My właśnie też jesteśmy na dworcu
- Gdzie? My czekamy w wejściu
- Jesteśmy tuż obok (byliśmy w odległości 3-4 metrów), rozejrzyjcie się.... bardziej w prawo... w prawo... jeszcze trochę.... hej (tu nastąpił ruch ręką oznaczający powitanie)

Po przedstawieniu się i wymianie uścisków dłoni ruszyliśmy do twierdzy Agenta. Wkrótce miało się okazać, że to nie taka łatwa sprawa tam trafić...


Poszliśmy na przystanek autobusowy. Mieliśmy szczęście czekał na nas autobus linii 125, który, jak myśleliśmy, miał jechać w kierunku Brochowa, czyli twierdzy Agenta. Stało się inaczej - pojechaliśmy w odwrotnym kierunku... na szczęście na następnym przystanku miła starsza pani powiedziała nam, że jesteśmy w błędzie. Skierowała nas nawet na przystanek po przeciwnej stronie ulicy. Problem był w tym, że ten przystanek miał być daleko, dlatego poszliśmy na bliższy, który był zaraz za zakrętem. Po kilku minutach oczekiwań znów jechaliśmy linią 125, tym razem już w dobrym kierunku. Na Brochowie byliśmy po około pół godzinie.

Najpierw całą czwórką wsiedliśmy do autobusu o numerze 125. Po kilkudziesięciominutowej jeździe wysiedliśmy na ostatnim przystanku i Wojman wykonał telefon do Agenta, że już na niego czekamy. Usłyszeliśmy `Zaraz będę`.... mija 5 minut.... mija 10 minut.... mija 15 minut....
więc już troszkę zniecierpliwiony zapytałem się tubylca płci żeńskiej w jaki sposób sami trafimy na Aleję Róż. Po uzyskaniu potrzebnych informacji ruszyliśmy ku twierdzy nie czekając, aż Agent wyjdzie z domu.... Gdy byliśmy już kilkadziesiąt metrów od jego lokum ujrzeliśmy go biegnącego w naszym kierunku. Podobno śpieszył się do nas:)

IV Zjazd Sztabu VVeteranów

| 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | następna >>
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz