Peter Toohey - Historia nudy

Kto z nas nie miał styczności z nudą? Nudą, będącą czasem błogosławieństwem, a innym razem przekleństwem. Dla zapracowanych będącą oznaką posiadania wreszcie wolnego czasu, a dla pozostałych powalającą niemocą, często niszczącą nasze piękne plany co do produktywnego spędzenia czasu. Wielu pisało o niej i zapewne wielu jeszcze o niej napisze. Peter Toohey jednak poszedł o krok do przodu: nie tylko przyjął nudę jako główny temat swojej książki, ale także spróbował ją usystematyzować, wyjaśnić jej przyczyny, ukazać jej historię i wreszcie pokazać, czy przynosi ona tylko negatywne efekty?
Na początku trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: czym właściwie jest nuda? Czy należy ją traktować jak przewlekłą chorobę, jedną z emocji, a może w jeszcze inny sposób? Jakie są symptomy nudy i warunki jej powstawania? Toohey zakłada, że nuda dzieli się na odmianę zwyczajną i egzystencjalną. O ile ta druga odmiana jest dla większości z nas oczywista – wylano już hektolitry tuszu, rozpisując się na temat ambiwalentnych odczuć różnych dekadentów i innych smutnych ludzi w stosunku do całego świata – o tyle ta pierwsza jest trudna do opisania, chociaż – paradoksalnie – doskwiera nam dużo częściej i nierzadko nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Nudę zwykłą można podzielić na nudę sytuacyjną i nudę z przesytu. Przykładem pierwszego typu jest na przykład jazda samochodem wśród nudnego krajobrazu: jedziemy cały czas prosto, dookoła na przykład ciągle pustynia, nic nie urozmaica widoków, nie trzeba się prawie w ogóle skupiać na trasie, bo ani nie ma żadnego samochodu do wyprzedzenia, najbliższy zakręt może ujrzymy za godzinę, asfalt płaski jak stół… Aż ciężko nie zasnąć za kierownicą. Natomiast przykładem drugiego typu nudy jest słuchanie w kółko tej samej piosenki – po jakimś czasie (dla niektórych po 10 przesłuchaniach, a dla innych dopiero po 1000 – zależy od człowieka) już nam się robi po prostu niedobrze na samą myśl o tym utworze. Nie można tego porównać do monotonnej pracy (na przykład oglądania produktów na taśmie produkcyjnej, czy nie są uszkodzone), bo o ile oba zajęcia są nużące, o tyle w tym drugim mamy jakiś cel do osiągnięcia, którym jest wypłata, natomiast w pierwszym przypadku ciężko się takowego dopatrywać. W jaki sposób człowiek próbuje uciec od zwykłej nudy? Zdaniem Tooheya, część ludzi ucieka do używek, które zabijają na jakiś czas poczucie znużenia, wprawiając nas w specyficzny nastrój. Czyżby więc alkohol i narkotyki zostały przez nas stworzone z powodu nudy? Być może to jeden z istotnych powodów ich wynalezienia.

Napisałem wcześniej, że robi nam się niedobrze z powodu nudy. Oczywiście to przenośnia – nie stwierdzono chyba jeszcze przypadku, by ktokolwiek zwymiotował bezpośrednio z powodu nudy. Toohey jednak zauważa analogię pomiędzy odczuwaniem nudy i wstrętu. Doszukuje się tu analogii: tak jak odczucie wstrętu to nasz aparat obronny, by np. nie zjadać produktów, które mogą nam zaszkodzić (zgniłych jabłek, spleśniałej kiełbasy), podobnie nuda może być mechanizmem obronnym przed sytuacjami, które mogą nam jakoś zaszkodzić w sensie duchowym. Nudzimy się na domówce, bo nie ma z kim pogadać, a ewentualni rozmówcy np. poruszają tematy dla nas kompletnie bezwartościowe i mogące negatywnie wpłynąć na nasz stan umysłu? Nuda nam to sygnalizuje, ale to, jak na to zareagujemy już zależy od nas: możemy się włączyć do rozmowy i skazać na odmóżdzenie, jak również możemy spróbować podwyższyć poziom rozmowy, rozpoczynając naszym zdaniem lepszy temat.



Toohey analizuje szczegółowo specyficzny rodzaj nudy zwykłej, który nazwał nudą przewlekłą. Jak można się domyślić z nazwy, człowiek odczuwa ja regularnie. Jest ona dla nas dużo bardziej niebezpieczna, gdyż może odprowadzić do uzależnień od używek, a gromadząc w nas negatywny ładunek może nas pchać do różnych, nierzadko niebezpiecznych, głupich czy brutalnych czynów, byle tylko się od niej na chwilę uwolnić; tak samo może prowokować skrajne emocje, jak np. gniew. Poza tym może też ona doprowadzić do depresji, która jest już zaburzeniem niebezpiecznym dla
człowieka.

Nuda egzystencjalna występuje pod różnymi nazwami: melancholii, acedii, nostalgii. W XX-wiecznej literaturze gloryfikowano to uczucie, gdyż cechowało ono rzekomo wielkie umysły, które odczuwały na innym poziomie , niż przeciętny zjadacz chleba. Toohey zgadza się tutaj z tym, że rzeczywiście najczęściej ten rodzaj nudy towarzyszy ludziom inteligentnym, wykazującym dużą aktywność intelektualną. Przesyt nauką czy też monotonia niektórych etapów badań (np. wyszukiwanie bibliografii, usystematyzowanie ich) do dziś jest zmorą wielu uczonych i tak naprawdę tylko odkrycia, które są efektem wcześniejszych etapów badań, są w stanie uratować uczonego od nudy egzystencjalnej. Często nuda egzystencjalna popycha człowieka do prób samobójczych, gdy ten jest już znużony całym otaczającym go światem. W takim razie ludzie z jej powodu powinni padać jak muchy. Tak jednak nie było i nie jest, ponieważ związek nudy egzystencjalnej i samobójstwa, które zostaje zrealizowane występuje w większości tylko w fikcji literackiej. Jak zatem wreszcie zdefiniować nudę egzystencjalną? Zdaniem Tooheya to poczucie pustki, izolacji i wstrętu, brak jakiegokolwiek zainteresowania.

Powyżej jest zawarty tylko mały wycinek treści całego dzieła Tooheya. Porusza on także kwestie tego, czy zwierzęta mogą się nudzić, czy naprawdę są tacy ludzie, którym nuda nie doskwiera, czy nuda egzystencjalna mogła doskwierać ludziom we wcześniejszych wiekach… Gdybym miał tu streścić te wszystkie wątki, to nie byłaby to recenzja, lecz elaborat, powstały na podstawie tej książki. Już i tak trochę się zapędziłem w streszczaniu badań Tooheya na temat nudy, jednak dzięki temu chciałem nakreślić mniej więcej, czego można oczekiwać po tej książce.

Dzieło jest przystępne w odbiorze dla przeciętnego czytelnika. Mimo tego, że Toohey wprost zasypuje nas licznymi przykładami z literatury i sztuki na temat nudy, każdy z nich opisuje na tyle szczegółowo, że nie wymaga od czytelnika specjalnej wiedzy w tym zakresie. Tutaj moja mała dygresja: osobiście nie podobały mi się częste analizy i interpretacje obrazów w wykonaniu autora; są one na tyle szczegółowe i dokładne, a przy tym proste, że z jednej strony pozostawiają małą swobodę w prywatnym odbiorze dzieła, a z drugiej czytając je wydawało mi się, że czytam pracę napisaną przez licealistę na język polski, gdzie ten dokładnie opisuje wszelkie detale i doszukuje się w nich jakiegoś przesłania, by zwiększyć swoje szanse, że trafi akurat na to, czego oczekiwał nauczyciel. Oczywiście, przy części obrazów Toohey musiał zastosować ten zabieg, gdyż nie ma ich zaprezentowanych w książce, przy tych jednak, których ilustracje zostały zamieszczone, mógł ograniczyć trochę ten zabieg i co najwyżej nakierować czytelnika, na co ten powinien zwrócić uwagę.

Książka ta na pewno nie należy ona do literatury stricte naukowej, wahałbym się nawet, czy można ją określić mianem popularnonaukowej i prędzej bym ja przyporządkował do kategorii podręcznikowej. To moim zdaniem plus, gdyż przy jej czytaniu nie trzeba co chwila sięgać do słownika i szukać znaczenia zawiłych terminów; nie uświadczy się też rozbudowanych, zawiłych zdań, w których łatwo zgubić wątek. Z tego samego powodu książka raczej nie była specjalnie trudna do przetłumaczenia – przynajmniej w porównaniu do innych dzieł tego typu; tak więc jej translacja jest dobra i przystępna.

„Historia nudy” to ciekawa książka. Mimo tego, że nie wniosła żadnej rewolucji w postrzeganiu nudy, rozjaśniła mi pewne sprawy, z których do tej pory do końca nie zdawałem sobie sprawy. Polecam ją każdemu, kto chciałby zagłębić się w temat, który dotyczy każdego z nas i ma trochę czasu, podczas którego zamiast lenić się, wolałby spędzić przy interesującej lekturze.

Autor: Dziadó
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz