Pekin et circensis

Opustoszały stadiony, ucichły trybuny, nie ma reporterów, sportowcy wrócili w swe rodzinne strony z dumnie podniesionymi czołami tudzież w poczuciu klęski. Letnie igrzyska olimpijskie w Pekinie dobiegły końca i pasjonaci sportu – czy to ci zdeklarowani, czy ci właśnie okazyjni – czekać muszą teraz kolejne cztery lata, nim w jakże odległym od stolicy Chin Londynie ponownie zapłonie znicz olimpijski. Jak zawsze? Nie mym zdaniem...
Przez dwa środkowe tygodnia sierpnia roku 2008 byliśmy bowiem świadkami upadku rozlicznych idei, które sięgnęły poziomu bruku. A w pierwszym rzędzie idei olimpijskiej, tak jak ją rozumiał baron Pierre de Coubertin, a jeszcze wcześniej starożytni Grecy.

Kilka godzin przed ceremonią otwarcia w Jaskółczym Gnieździe zabrzmiały działa armatnie na wiecznie niespokojnym Kaukazie. I choć w czasach nowożytnych nigdy nie przestrzegano antycznej normy nakazującej zawiesić wszelkie działania wojenne na czas samych igrzysk, to chyba jeszcze nigdy w sposób tak cyniczny nie próbowano rozniecić wojny właśnie przy okazji koncentracji globalnej uwagi, w tym także włodarzy antagonistów, na olimpijskich zmaganiach sportowych, jak to miało miejsce w przypadku walk w Osetii Południowej.

Ale o wiele boleśniejszym ciosem dla zamysłu de Coubertina mym zdaniem było już samo przyznanie prawa organizacji igrzysk Chinom, jednemu z nielicznych państw, które nie ratyfikowały Międzynarodowych Paktów Praw Człowieka, a to z tego powodu, iż po prostu gwałcą większość ichniejszych postanowień i bynajmniej nie zamierzają tego zmienić. A już nie można tego nazwać li tylko wpadką Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, gdyż ten już przy okazji igrzysk z 1980 roku w Moskwie mógł się przekonać, iż żadnej demokratyzacji czy szerzej rozumianej poprawy po reżimach nie można się spodziewać tylko z samej okazji uhonorowania ich przecież tym wielkim zaszczytem.

Po raz kolejny bowiem zatriumfowały wielkie pieniądze i wielkie interesy w postaci światowych koncernów, głównych sponsorów, ale też i beneficjentów tej wielkiej imprezy, jaką są igrzyska. Tak naprawdę to one właśnie stoją bowiem obecnie za MKOl–em, one dyktują warunki. Czyż można bowiem było sobie wyobrazić lepsze miejsce na uczczenie stulecia nowożytnych igrzysk od Aten, kolebki całej idei? Nie, co w niczym jednak nie przeszkodziło decydentom przyznać ten honor Atlancie, miastu znanemu głównie z tego, iż jest ono siedzibą główną Coca Coli. A że Chiny gotowe były zapłacić wszelkie pieniądze za okazję zaprezentowania propagandy sukcesu światu i własnym obywatelom, umowa została szybko dobita.

Władzę pieniądza widać zresztą i w kolejnej chorobie igrzysk, jaką jest ich gigantyzm. I choć zrozumieć należy okoliczność, iż wiele dyscyplin straciłoby w ogóle rację bytu i jakiekolwiek zainteresowanie ze strony sponsorów, to czy aby naprawdę takiej gimnastyki nie można by było ograniczyć do wieloboju, zrezygnować z wielu sportów walki, konkurencj
i strzeleckich, czy wręcz artystycznych? I po co igrzyskom zawody piłkarskie, przez fanów uważane za mało prestiżowe? Dobrze, że po Pekinie z igrzyskami żegna się baseball (i jego żeński odpowiednik – softball), może kiedyś ciężar finansowy udźwignięcia igrzysk na tyle zmaleje, iż ponownie przywilej ich organizacji będzie mógł przypaść miastom w rodzaju Mexico City. Choć specjalnie nie łudzę się... Nawet maraton – chyba po raz pierwszy w historii! – nie był ostatnią rozgrywaną konkurencją. Widać ma za małą oglądalność.

Rozczarowała mnie też sama postawa sportowców, bynajmniej nie tylko polskich, w przypadku których zresztą znalazła potwierdzenie zasada, iż bez nakładów finansowych sukcesu w dzisiejszym świecie już się nie odniesie, nie jest bowiem przypadkiem, że wszyscy złoci medaliści posiadali dość hojnych sponsorów. I bynajmniej nie żądałem od nich aktów heroizmu w postaci zbojkotowania Pekinu. Jakkolwiek Karta Olimpijska jest dość restrykcyjna jeśli idzie o deklaracje polityczne, a Chińczycy dodatkowo je utrudniali przez narzucanie (zresztą równie skandaliczne) różnorakich szczegółowych regulaminów, ale pamiętać należy, iż każde prawo jest jak słup telegraficzny – przeskoczyć się może i nie da, ale obejść zawsze można. Czy panowie (od pań też nie wymagajmy heroizmu) nie mogli chociażby ogolić głów na znak solidarności z Tybetańczykami?

Same igrzyska sportowo były zresztą dość nudne, zbyt często triumfowali faworyci, choć też niektórzy czynili to w sposób piękny, jak Usain Bolt czy Michael Phelps (ten ostatni zresztą, jakkolwiek zdobył więcej złotych krążków od legendarnego Marka Spitza, to triumfował w mniejszej liczbie konkurencji indywidualnych, częściej zaś potrzebował pomocy kolegów ze sztafet, niźli jego rodak przed ponad trzydziestu laty), to raczej było to wyjątkiem, niźli regułą.

Widać też, że mija zainteresowanie sportem w krajach zamożnego Zachodu, będącego zbyt ryzykowną ścieżką życia, zanadto grożącą fiaskiem. Sport już dawno bowiem przestał być sposobem na życie, lecz stał się sposobem zarobienia na owo. Nic dziwnego , że głównie dla przedstawicieli tych narodów, które nie mają żadnej innej sensownej alternatywy.

Tylko że cały czas patrząc na piękno Jaskółczego Gniazda myślałem o losie tysięcy ludzi, którzy przy okazji jego budowy zostali wysiedleni, bez przejmowania się takimi drobnostkami, jak adekwatne odszkodowania czy zapewnienie lokali zamiennych, właściwymi dla państw "tego małego półwyspu na zachodzie"...

Autor: Klemens
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz