Opowiadanie Do Konkursu Carpe Diem

Opowiadanie Do Konkursu "Carpe Diem"



Krasnolud szedł wewnętrznym skrajem ścieżki. Przytulony do wzniesienia kroczył ostrożnie przed siebie. Było późne popołudnie i musiał znaleźć miejsce na obóz. Nie widział jednak szans na to, by spać pod, chociażby, małym namiotem. Przystanął ocierając pot z twarzy i gardła, rozejrzał się mając nadzieję, że wcześniej nie spostrzegł miejsca na obóz. Nie znalazł niczego, oprócz otaczających go wzniesień i wąskiej ścieżki biegnącej wzdłuż pasma górskiego. Usiadł i rozpoczął planowanie odpoczynku. Zjem, napiję się, nie, nie napiję się i nie zjem, co za chędożone w rzyć gobasy - pomyślał. Wzięły zabiły - no prawie, ograbiły i zostawiły, żebym szczezł. Co za beznadziejna sytuacja. Czemu ja żyję!? Nieważne. Nie będę się nad tym zastanawiał, bo dojdę do upokarzających wniosków. W dół - przepaść, w górę - strome wzniesienie. Beznadzieja. Totalna beznadzieja.
Wstał, poprawił strzępy okalających go szmat i spadł na ziemię. Zmiął przekleństwo i spróbował wyciągnąć z siebie siły na ponowną próbę podniesienia się. Nie wyciągnął. Zwiesił głowę na posiniaczone ramię i wtulił przeszywający ból, w barku, w tłusty, klejący się od potu, policzek. Obmacał drugim drugie ramię i, zadowolony z wyniku, delikatnie położył głowę na zdrowy bark. Zasnął. Nic mu się nie śniło, ale miał wrażenie, że ktoś woła o pomoc. Starał się tym nie przejmować.
Rano, czując lekkie zakwasy w każdej części ciała, zaczął energicznie masować nogi, bo, jak słusznie zauważył, tylko one mu się przydadzą. Dzisiaj. Jego szyja potwornie bolała od napiętej pozycji, w której spał. Oprócz zakwasów i bólu szyi, czuł siniaki na prawym barku, tylnej części lewego uda i całym brzuchu. Widać gobliny upodobały sobie brzuch jako najlepszą część ciała do kopania. Gobliny. - pomyślał - Spotkam jakiekolwiek zielonoskóre stworzenie to zanim je zabije, zacznę kopać je w brzuch, aż nie wypluje całego swojego układu pokarmowego! Obiecuję! - wykrzyczał do nieba i usłyszał dość głośne echo odbijające się między górami.
W tym właśnie momencie na szczycie masywu żwawo, zgrabnie, zaczęły spadać drobne kamyszki, pociągając za sobą coraz większe kamienie, które bardziej przylegały do podłoża, miażdząc te żwawsze.
Przypadek, przeznaczenie, a może ingerencja bogów, nikt tego się nie dowie, ale coś musiało sprawić, że obszarpany krasnolud, idący chwiejnie ścieżką, znajdującą się kilka tysięcy metrów nad ziemią, spojrzał w górę, zanim cokolwiek mógł usłyszeć.
- O cholera. - wykrzyczał zdumiony. - Jak spotkam kiedyś szczęście, to wkopię mu wszystko to, co mnie spotyka. - krzyczał, żwawo biegnąc na wąsk

iej ścieżynie. Zabiję się, zaraz się zabiję - pomyślał ledwo zachowując równowagę, aby nie spaść. Że też nie ma tu żadnych grot, ani jaskiń. I jak na komendę, a może przestraszone groĽbą, szczęście uśmiechnęło się do strzępa krasnoluda. - Grungni dzięki ci, jesteś jak zawsze wielki - wykrzyczał z całych sił, po czym uskoczył w bok lądując na wymiernie nie bolącym boku miednicy. Już bolącym. Widać, szczęściu nie spodobało się porównanie do krasnoludzkiego boga. Aaaaaaaaaa, kuuu... - urwał widząc, że nie jest jedynym gościem w grocie - ... rrrrcze, ależ boli.
Oprócz krasnoluda była dziewczyna, młoda ludzka kobieta, która wyglądała jakby lawina i nagłe wpadnięcie obszarpanego krasnoluda nie robiło na niej wrażenia, jakby nic nie robiło na niej wrażenia. Patrzyła mętnym wzrokiem na nowego gościa z niewyszukanym ubiorem. -Co ty tu robisz, młoda damo? - pytanie wyglądało na retoryczne, ponieważ krasnolud rozmasowywał prawy bok miednicy, a dziewczyna nie wyglądała na rozmowną - Co? Śmielej, bo nie słyszę.
- Odwal się! - jęknęła dziewczyna i rozpłakała się, jakby powiedzenie czegokolwiek, sprawiło jej ból.
Grota była już całkowicie zawalona, słychać było dudnienie w akompaniamencie trzęsień. Kłęby kurzu opadały przy wejściu do jaskini, która wyglądała jak, ucięta w połowie, kula o średnicy pięciu metrów. Urwane przez wstrząsy stalaktyty mało nie zabiły pechowego, prawie, krasnoluda.
- Nie ma to jak być szczęściarzem, co nie? - krasnolud westchnął. Dziewczyna parsknęła śmiechem, zdusiła go i udała, że płacze. -To jest nas dwóch, obszarpańcu - odkryła, wcale ładną, twarzyczkę, spod zakrywających ją wcześniej dłoni.
- Miło mi, jestem Gerik - poczucie humoru nie odchodziło od niego, ani na krok.
- Widzę, że żarty się ciebie trzymają, co? - stwierdziła, bardziej niż powiedziała.
- To nie był żart - i zaśmiał się szczerze i gromko - krasnoludzku. Zauważył, że dawno tego nie robił.
- Dlatego się nie śmieję - odbiła piłeczkę.
- Dobrze już dobrze, trzeba się zastanowić kiedy się udusimy, i zaplanować sobie czas.
- Masz rację, ale ja fatalistką nie jestem i zastanowię się co zrobimy po wyjściu.
- Dobrze możemy coś wykombinować, masz szczęście, że jesteś w towarzystwie krasnoluda. - uniósł dumnie pierś i natychmiast ją schował pod naporem bólu z barku. - Chociaż ty je masz. - wymruczał. - Albo spróbujemy odkopać się, albo znajdziemy inne wyjście.
- Jestem za tym drugim, bo moje ręce nie są w najlepszej kondycji. - pokazała z dumą, że ma rozorane, błyszczące od krwi i niezdatne do użytku.
- No to zaczynamy.

Opowiadanie Do Konkursu "Carpe Diem"

skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz