Hotel Ruanda

Hotel Ruanda

"Widziałem dzisiaj ciekawy film" - te przysłowiowe zdanie, którym ongiś zaczynało się niemalże każdą recenzję, jest tu niestosowne nie tylko z powodu jego, no właśnie, pretensjonalności, ale przede wszystkim fałszu, jaki już na starcie budzi. Słowo "ciekawy" bowiem skrajnie tu nie pasuje, jest niesmaczne, choć sam film jest, co już powiem na początku, szalenie intrygujący. Nie ciekawą historię chcę Wam bowiem opowiedzieć, lecz straszną...

W 1994 roku rozpętała się w Ruandzie, małym acz stosunkowo zamożnym, choć wtedy akurat borykającym się z kryzysem gospodarczym państwie Czarnej Afryki szaleństwo niewyobrażalne wprost z wygodnych foteli ulokowanych przy telewizorach w domach świata zachodniego. W ciągu zaledwie trzech miesięcy życie straciło około miliona osób, drugie tyle zaś zostało zmuszonych do szukania ratunku w ucieczce do państw ościennych - trudno wskazać drugi podobny przypadek w dziejach ludzkości. Nienawiść rasowa sięgnęła niewyobrażalnych szczytów, choć niestety historia uczy, że człowiek akurat tutaj jest w stanie nieustannie poprawiać swe "osiągnięcia".

Zapewne duża część ludzi Zachodu wie, kim był Oskar Schindler, a to dzięki wyśmienitemu dziełu Spielberga, portretującego z wdziękiem ową postać, lecz ilu z nas byłoby w stanie powiedzieć cokolwiek o Paulu Rusesabaginie? Mniemam, iż bardzo niewielu a rzecz jasna i ja się do nich zaliczałem. Zdawał sobie z tego sprawę Terry George, który zapragnął chociażby spróbować odmienić ów stan.


Hotel Ruanda 215427,1



Paul Rusesabagina był hotelarzem z Kigali, stolicy Ruandy, który zawdzięczał swą pozycję pracowitości oraz dużej inteligencji. Wiódł spokojne i wygodne życie, był szczęśliwym mężem i ojcem. Jednakże nad horyzontem zaczęły się zbierać chmury i nagle padł grzmot - pod pretekstem zamordowania prezydenta wybuchły zamieszki, tamy nienawiści zostały nagle zerwane i ruszyły, by zniszczyć wszystko przed sobą, zaś rządowe radio RTLM zawezwało wszystkich Hutu do rzezi obcoplemieńców Tutsi. Ową zaś była także żona Paula i wielu jego sąsiadów.

Postać kreowana przez absolutnie fenomenalnego Dona Cheadle'a nie urodziła się bohaterem, nie kierowały nim żadne szczególnie szlachetne pobudki, potrafił jednak nazwać zło po imieniu i mu się na miarę swych skromnych możliwości przeciwstawić. Reżyser bardzo umiejętnie, bez jakiegokolwiek patosu, przedstawia jego transformację ze zwykłego, uprawiającego tylko swój kandydowski ogródek człowieka w osobę, której nieobca jest troska o innych, nawet kosztem rozłąki z rodziną i utraty życia. Nie jest on postacią pomnikową i właśnie tym bardziej zasługuje na szacunek za wysiłek, na jaki się zdobył. Przez swą zwyczajność automatycznie wręcz nasuwa się pytanie, czy my sami bylibyśmy zdolni do podobnej postawy, a odpowiedź może się okazać bardzo zawstydzająca...

Terry George stanął przed trudną kwestią kompozycji zbrodni: skupienie się tylko na postaci głównego bohatera mogło bowiem spowodować ogólne niezrozumienie tragedii, która ogarnęła ów nieszczęsny kraj, z kolei szersze ukazanie zbrodniczych wydarzeń mogło zaowocować rozmazaniem konturów, uczynić z filmu kolejny reportażowy moralitet, których nie tak mało przecież w codziennych wiadomościach. Z owego karkołomnego zadania twórca ów wybrnął mym zdaniem znakomicie, postanowił bowiem nie epatować scenami rodem z Dantego, lecz malutkimi i stosunkowo skromnymi epizodami budować atmosferę nieustannej grozy i zagrożenia, stwarzać wrażenie świata drżącego w podstawach i chylącego się ku ostatecznemu upadkowi, jednakże w sposób przystępny i dla kinomanów o tzw. "słabych nerwach".


Hotel Ruanda 215428,2



Osobiście obok Paula wskazałbym jeszcze dwóch prawdziwych bohaterów filmu i nie mam bynajmniej na myśli granego przez Nicka Noltego pułkownika Olivera. Otóż chodzi mi o... wspomnianą już radiostację RTLM oraz zachodnie społeczeństwo.

Owo pierwsze ukazuje siłę współczesnych środków powszechnego przekazu, niebezpieczeństwo propagandy, które te mogą za sobą nieść. Radio Nienawiści było w stanie przekonać do totalnie irracjonalnego zachowania tysiące ludzi, pozbawić ich zdolności do jakiegokolwiek myślenia i wolnej woli, tak by na jeden sygnał, niczym zwierzęta, rzucili się oni z maczetami do gardeł swych dawnych sąsiadów. Jest to zagrożenie, z którego zasadniczo nie zdajemy sobie sprawy codziennie powtarzając utarte slogany, wcześniej zasłyszane czy przeczytane, a jest ono szczególnie groźne teraz, w dobie internetu, gdy informacja właśnie jest najbardziej pożądanym towarem. Myślmy!

Drugim antybohaterem jesteśmy MY sami. Tak naprawdę bowiem nie byłoby całego owego nieszczęścia, gdyby nie nasza obojętność, wystarczyłaby bowiem sama obecność stosunkowo niezbyt licznych a dobrze wyposażonych oddziałów wojskowych, głównym narzędziem wszystkich tych masakr były bowiem maczety. Ale nieszczęścia ludzi biednych nie są naszymi, tragedie Afrykanów nas w ogóle nie obchodzą, nie uważamy tego świata za ten sam, w którym nam dane jest żyć.

"Hotel Ruanda" to niejako współczesna "Lista Schindlera", tylko że naród żydowski zastąpili Tutsi, białoczarne zaś kadry zdjęcia tak kolorowe jak Afryka. Jedyną różnicą jest czas prezentowanych wydarzeń unaoczniający nam, iż zło w człowieku nie zostało wyplenione w 1945 roku i nieodmiennie w nas tkwi. Zło, z którym należy nieustannie walczyć, nie zaś cofać się przed nim. Nie można sobie powtarzać patrząc nań, iż samemu nie jest się w stanie zmienić świat. Słowa te okażą się prawdziwe tylko wtedy, gdy się wybierze bezczynność. Czy teraz, gdy od wydarzeń z Ruandy minęła dekada, nie jest Twoją typową postawą przy oglądaniu różnorodnych relacji z choćby Sudanu czy Konga stwierdzenie: "To okropne!" a następnie skierowanie się ku kolacji?

Hotel Ruanda



Autor: 92
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz