Horyzont

Rousseau w ciekawy sposób rozwiązuje problem rządzenia. Uważa, że „ogół chce dobrze”, a co za tym idzie, większość ma prawo narzucenia swojego zdania pozostałym, przez to zmuszenia ich do „wolności”. Przyjmuje zatem pewną fikcję – zakłada, że wola większości jest wolą wszystkich, chociażby sobie z tego sprawy nie zdawali. Można zauważyć, że dla francuskiego myśliciela wolność była ideą naczelną. Im bliżej niej był ustrój, tym był doskonalszy. Definiował ją jednak jako coś obiektywnego, w zupełności niezależnego od przekonań jednostki, co – jak starałem się wyżej wykazać – jest podejściem błędnym. Zdaje się ku temu przychylać i maksyma: „ludzie nie lubią uzbrojonych misjonarzy”. Narzucenie komuś wolności zatem – to sprzeczność sama w sobie.

John Stewart Mill w centrum swojej uwagi podczas rozważań o ustroju umieszcza indywidualizm. Wolnością pojmował jako indywidualną odrębność jednostki:
„Nasza natura ludzka tylko wtenczas staje się pięknym i wspaniałym przedmiotem rozmyślania, gdy w obrębie granic zakreślonych przez prawo i interesy drugich rozwijamy i uprawiamy nasze indywidualne przymioty.”
Z owego cytatu można wyczytać to, w co Mill tak silnie wierzył. Pozwolę sobie tu zacytować fragment książki Jacka Hołówki pt. „Etyka w działaniu”:
„Człowiek kultywujący w sobie indywidualność, a więc cechy niezwykłe i niepowtarzalne, połączone w jakieś trwałe stanowisko, nie powinien być ograniczany przez wzgląd na wyższe wartości, których sensu nie dostrzega. W swoim dążeniu do szczęścia ogranicza go tylko wzgląd na innych ludzi. Mill odróżnia czyny dotyczące wyłącznie sprawcy oraz czyny dotyczące sprawcy i osób postronnych. Przyznaje każdemu pełne prawo decyzji w odniesieniu do czynów pierwszego rodzaju oraz - za Hobbesem - najszerzej pojętą wolność, dającą się pogodzić z analogiczną wolnością innych, w wypadku czynów drugiego rodzaju. Sądzi przy tym, że kształtowanie własnej autonomii osiągane jest przede wszystkim przez dokonywanie czynów dotyczących tylko sprawcy - gdy kształci się i rozwija w sobie umiejętności manualne i intelektualne, gdy pracuje się nad sobą i swoją przyszłością - lub czynów dotyczących innych, lecz nie budzących kontrowersji, gdy jednostka angażuje się w działalność ogólnie dostępną i stara się zdobyć sukces na rynku, w nauce, polityce, sztuce itp. Człowiek z wyraźną indywidualnością wykazuje pomysłowość, wiele eksperymentuje i szuka nowych rozwiązań w każdej dziedzinie życia. To on ożywia produkcję, handel, aktywność społeczną, religijną i kulturalną. Żadna idea normatywna nie powinna więc ograniczać jednostek przedsiębiorczych i pomysłowych, dopóki nie łamią one prawa i nie powodują jawnych szkód, odczuwanych przez resztę społeczności. Powszechna wolność wydaje się najlepszym teoretycznym rozwiązaniem w programie maksymalizacji społecznej użyteczności."

Oba cytaty zawierają jednak pewną niekonsekwencję – oba uciekają się do granicy tak pojętej wolności wyznaczonej przez prawo i interes innych ludzi. Ta ostatnia jest pewn

ym punktem, wyjścia, jakby normą programową dla ustalenia, co komuś konkretnie wolno, choć problem – starłem się wykazać, jest o wiele bardziej złożony. Jednak pozostawianie oszacowania zakresu ludzkiego zachowania dla prawa jest nieścisłością – dyskusja na temat ustroju ma wszakże charakter pierwotny wobec prawa, przynajmniej teoretycznie. Poszukiwanie owych granic w decyzjach ustawodawcy jest błędem ignotum per ignotum.

Jest tu też poniekąd wyrażona jedna z fundamentalnych zasad liberalizmu – zakaz narzucania innym swojego poglądu. Jeżeli ktoś nie dostrzega sensu w jakiejś wartości, którą inny nazywa „wyższą”, nie należy go gwałtem do jej wyznawania zmuszać. Powstaje od razu pytanie, czy takie wartości jak np. życie powinny być chronione bezwzględnie, bez oglądania się na zdanie innych. Z pomocą przyjdzie tu możliwość oszacowania względem stopnia ludzkiego cierpienia/przyjemności. Badając każdą ideę budowanego systemu należy starać się rozpatrywać ją pod kątem powyższego. Nie jest to oczywiście panaceum, ale sądzę, że może przynieść pewne zadowalające rezultaty. Istnienie samego systemu wartości uważam za konieczne, po prostu powstaje on niejako samorzutnie wszędzie tam, gdzie współżyją ze sobą ludzie. Nie każdy bowiem, będzie w stanie w każdej sytuacji przekładać mnóstwo czynników konkretnej sytuacji na jedna płaszczyznę – płaszczyznę straty lub korzyści ludzkiego samopoczucia. Jednakże „nie ma motywów postępowania, których by utylitaryzm nie mógł wykorzystać.” Sądzę zatem, że nie tyle należy odrzucać każdą nadrzędną wartość, ale usiłować ją uzasadnić (z czym zapewne zgodziliby się twórcy koncepcji demokracji delibaeratywnej), ale nie narzucić lub, co gorsza, starać się wpoić „a siłę”. Z koncepcją systemu wartości jako mapy drogowskazów zdaje się tez zgadzać Kant. Idee, niezależnie od tego, czy i ewentualnie jak istnieją, mogą stanowić pewien focus imaginarius dla myśli. W tym miejscu warto wspomnieć o poglądach konserwatystów.

„Istotą konserwatyzmu (…) jest nie tyle bronienie starych, ile raczej pilnowanie, aby zużytkować teraźniejsze formy, istniejącą tradycję przy tworzeniu nowych form dla nowych potrzeb”(Stanisław Estreicher „Istota konserwatyzmu”). Zatem ewolucja, nie rewolucja. Uważam jednak, że zwykle za takimi poglądami stały jednak po prostu czyjeś przywiązanie do swojego statusu oraz obawa przed podważeniem jego postrzegania siebie i świata. Jeżeli bowiem wprowadza się nowinki zbyt szybko, ludzie tracą poczucie orientacji. Sądzę, że nie bez wpływu na czyjś konserwatyzm pozostawał też interes jego klasy. Chociaż uważam takie „ewolucyjne wyczerpywanie” jednych form przed wprowadzniem drugich za proces niekorzystny, gdyż zbyt wolny i niezadowalający – choćby z psychologicznego punktu widzenia, dla tych, którzy owych zmian żądają, nie sposób przeoczyć pewną jego użyteczność. Ewolucja bowiem zapobiega rozlewowi krwi, co jest dla mnie argumentem przekonującym. Nie musi być ona jednak aż tak powolna, jak wydaje się proponować ta postawa.

Horyzont

skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz