Arundhati Roy - Algebra bezgranicznej sprawiedliwości

Jakkolwiek na samą myśl o stołowaniu się w takim McDonald’się odczuwam niesmak, a postawa rządów państw bogatej Północy i wywodzących się z tych stron wielkich korporacji wobec Trzeciego Świata budzi u mnie poważne wątpliwości i zastrzeżenia obserwując regularne bitwy toczone ze służbami porządkowymi i akty wandalizmu mające miejsce na zabytkowej praskiej starówce nigdy nie potrafiłem odczuć jakiejkolwiek wspólnoty z osobami mieniącymi się antyglobalistami. Podobnie rzecz się miała z nielicznymi, przyznaję, publikacjami należącymi do tego nurtu, z którymi miałem do czynienia – ich zelocki fanatyzm i jawne polityczne zaangażowanie wręcz odstręczały mnie. Jednostronność spojrzenia wszakże zawsze prowadzi do jego upośledzenia, a w końcu zakłamania – dlatego też postanowiłem sięgnąć po kolejną pozycję autorstwa pisarki znanej ze swych bezkompromisowych poglądów – „Algebrę bezgranicznej sprawiedliwości” Arundhati Roy. Odbezpieczyłem rewolwer i przystąpiłem do lektury…
Przedmiotowa książka jest w istocie zbiorem dziewięciu esejów powstałych na przełomie tysiącleci, acz na potrzeby tego wydania nieco poprawionych i zaktualizowanych. Dobór samych tekstów w żadnym razie nie jest przypadkowy, bowiem składają się one na większą komplementarną całość.

Pierwsze wrażenie nie było zbyt korzystne, czytelnik bowiem „atakowany” jest przez wielką żarliwość autorki, tak jej poglądów, jak i słownictwa. Jednakże w tej pierwszej sferze minimalizowany jest ten efekt poprzez rzeczowość autorki, szereg przywołanych przez nią danych wraz ze stosownymi przypisami, jeśli zaś idzie o sferę werbalizacji to trochę pomaga świadomość tego faktu, do którego autorka szybko sama się przyznaje. I choć często pozwala sobie na epatowanie wszelkimi odmianami słów w rodzaju „faszyzmu” (dla mnie najbardziej urokliwą tego rodzaju frazą była „faszystowska matematyka”), to czasami próbuje ona bronić tej swej emocjonalności zwykłym ludzkim wzburzeniem wywołanym przywołanymi faktami. Mimo tego swobodne, wręcz bezrefleksyjne porównywanie sytuacji mieszkańców slumsów wielkich aglomeracji Trzeciego Świata z tą właściwą dla obozów koncentracyjnych Trzeciej Rzeszy – być może trafne – rodzi pewne zniesmaczenie.



Na niewątpliwy plus zaliczyć należy autorce szerokość spojrzenia, od kwestii ekologicznych, poprzez gospodarcze i polityczne, aż po ideowe. Wszystkie te sfery wzajemnie się zazębiają i przenikają, trafne jest więc i ich równoległe opisywanie.

Z faktami się nie zwykło dyskutować, postanowiłem więc sprawdzić, czy w istocie mam do czynienia z twardymi faktami, czy też z li tylko tworami „faktopodobnymi”. Głębsza analiza przypisów i źródeł się za nimi kryjących zrodziła me pewne wątpliwości, okazało się bowiem, że pisark
a niejednokrotnie pozwoliła sobie na cytowanie cytatów, a nie pierwotnych autorskich wypowiedzi. Z drugiej strony część przywołanych danych pozytywnie została zweryfikowana przeze mnie przy lekturze chociażby (niewskazanych przez Roy) oficjalnych stron indyjskich agencji rządowych czy omawianych przedsiębiorstw.

Trochę dziwna jest pewna niespójność w zachowaniu autorki – raz bardzo zjadliwie ironizuje sobie z Amerykanów, Władców Wszechświata, by dużo później zdobyć się na prawie szokującą dla ideowego czytelnika refleksję, iż zwykły antyamerykanizm (przecież bardzo powszechny w antyglobalistycznych kręgach) jest zwykłym rasizmem godnym potępienia.

Pierwsze eseje zawieszają poprzeczkę na bardzo wysokim poziomie, którym niestety ostatnie nie są w stanie sprostać, co oczywiście rodzi pewne rozczarowanie. Wynika to chyba z tego, że wraz z przewracaniem kolejnych stron stopień ideologizacji, a czasami wręcz snucia metafizycznych refleksji postępuje, podczas gdy ilość przywoływanych konkretów jest coraz mniejsza i mniejsza.

Osoby określane mianem antyglobalistów często odżegnują się od tego terminu, dopatrując się w nim pejoratywnego zakwalifikowania do grona zwykłych malkontentów i osobiście preferują termin alterglobalisty. Niestety Arundhati Roy w żadnym razie nie można określić łagodniej niźli antyglobalistką. Największą słabością jej książki jest bowiem brak jakiejkolwiek konstruktywnej propozycji rozwiązania, aspirującej do miana alternatywy. Nie zmienia to jednak faktu, iż samą krytyczką Induska jest bardzo wnikliwą i zawziętą, dlatego też „Algebrę bezgranicznej sprawiedliwości” polecam każdemu, zwłaszcza zwolennikom procesów globalizacyjnych. By zacząć uważniej spoglądać na ręce szermierzom tychże…




Piotr Kociubiński
„Klemens”
E-mail autora: klemens(at)sztab.com




Autor: Klemens
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz