Paul Kenyon - Ziemia dyktatorów. O ludziach, którzy ukradli Afrykę

Afryka w oczach „białego człowieka” utraciła wiele ze swej magii lądu wciąż skrywającego wiele niespenetrowanych – przynajmniej przez niego samego – zakątków, nieodmiennie cechujących się iście niewiarygodną egzotyką. Miejsce owych białych plam zajęły oblicza może wciąż niecodzienne, lecz odstręczające i wzbudzające zadziwienie raczej przepojone zażenowaniem niźli zachwytem – choćby z uwagi na częstotliwość i swoistą popularność dyktatorskich form rządów panujących na Czarnym Lądzie po dzień dzisiejszy.
Paul Kenyon w swej książce przyjmuje dość proste, zarazem zręcznie broniące się założenie, iż bogactwo danej ziemi jest wręcz wprost proporcjonalne do jej zagrożenia nawet nie autorytarną, co autorytarnie wypaczoną formą rządów. Niemal każdorazowo – z końcowym wyjątkiem – przedstawia on z reguły krwawą i pełną niesprawiedliwości formę odkrycia obecności cennych afrykańskich surowców, następnie zaś analizuje sposób ich wykorzystania – a właściwie zawłaszczenia – przez rodzime, postkolonialne władze.

Autor bynajmniej nie prezentuje pełnego pocztu afrykańskich watażków i samowładców, przeciwnie, z reguły prezentuje tylko wybranych dwóch czy trzech, czasami zaś tylko jednego. W konsekwencji czasami odżałować można, iż nie przedstawił on osób nieco mniej znanych, a zarazem nieco ciekawszych (w pejoratywnym rozumieniu tego wyrazu), choć zarazem każdej z wybranych przez siebie zwykł poświęcać głębszą uwagę, stroniąc od dość tandetnych ciekawostek, pozwalając zaś sobie na nieco bardziej przekrojową charakterystykę.





Nie oznacza to bynajmniej, że czytelnik będzie miał do czynienia tylko z osobami mocno już „wyeksploatowanymi” – jak Mobutu,
Mugabe czy Kaddafi. Przeciwnie, w przypadku Nigerii zostanie on skonfrontowany ze specyficznym „antybohaterem” zbiorowym, a nazwiska rodziny Nguema, Félixa Houphouëta-Boigny'ego czy Isajasa Afewerkiego trudno uznać za powszechnie znane. Co więcej, w przypadku tych ostatnich pozna on mniej znany świat kakao czy współczesnej pracy przymusowej.

Każdorazowo autor również skupił się na osobistym poznaniu losów ofiar poszczególnych reżimów, przedstawiając zawiedzione nadzieje tych osób, ich zrujnowane życia, które wciąż nie doznały rekompensaty za stracone lata, czasami zaś znacznie, znacznie więcej. Nieprzypadkowy jest tu podtytuł przedmiotowej książki – nie traktuje ona bowiem o „zwykłych” złodziejach. Wymowne jest, że mowa jest nie o okradnięciu Afryki, lecz ukradnięciu jej. Krzywd wyrządzonych w niej nie można liczyć wyłącznie w zdefraudowanych dolarach, lecz również – a może nade wszystko – w przetrąconych duszach oraz kręgosłupach.

„Ziemia dyktatorów” to frapująca opowieść – nie tylko dla miłośników historii, lecz również osób zainteresowanych naturą ludzką jako taką oraz jej podatnością na zmiany. O niemal z żadnym z tytułowych władców (niemal!) nie można powiedzieć, by był istotą pierwotnie zdeprawowaną bądź socjopatyczną. Przeciwnie, jest to historia między innymi najpierw relatywizowania otaczającej rzeczywistości i własnych wyborów, następnie zaś uwiedzenia się jej. Bez szczęśliwego zakończenia, niestety.

Autor: Klemens
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz