Kim MacQuarrie - Ostatnie dni Inków

Inkowie może nie zawładnęli tak powszechną wyobraźnią jak makabryczni Aztekowi i ich władca Montezuma, a także ich niezwykłe wierzenia oraz osiągnięcia, niemniej gdzieś są w niej obecni, choć niejednokrotnie w mocno zniekształconej postaci, której bliżej do peruwiańskich muzykantów niźli wielkiej cywilizacji, która budowała mosty nad andyjskimi wąwozami i zakładała miasta tam, gdzie wielu innych uznałoby to po prostu za niemożliwe. Nieprawdopodobne szczególnie się wydaje dostojne miasto nazwane Machu Picchu, a także fakt, iż to wielomilionowe imperium padło pod ciosami zaledwie dwustu żądnych bogactw i władzy Hiszpanów.
I właśnie te dwa niepodobieństwa tak bardzo zaintrygowały Kima MacQuarriego, iż postanowił on poświęcić im słusznych rozmiarów monografię, która niedawno trafiła również do polskich księgarń.

Pomysł na książkę jest dość prosty – autor najpierw podejmuje się zadania zrekonstruowania wydarzeń z pierwszej połowy szesnastego wieku, które doprowadziły do upadku rozciągającego się na długości czterech tysięcy metrów państwa Inków, które zdawało się znajdować u szczytu swej potęgi, opierając się przeważnie na nielicznych pisemnych źródłach, które się zachowały, nie tracąc jednak z perspektywy zagadki Machu Picchu.



Książkę tą czyta się zaskakująco – nawet jak na zaprzysięgłego domorosłego historyka – przyjemnie. Doprawdy trudno mi ocenić, czy jest to zasługa samych wydarzeń, czy też jednak pióra autora, niemniej całość wręcz domaga się natychmiastowego „pochłonięcia”, ani razu zarazem nie grożąc czytelniczą niestrawnością tudzież przesytem. A mamy w przypadku rzeczo
nej pozycji do czynienia właściwie wyłącznie z tekstem, jedyne elementy graficzne to obrazki z epoki zdobiące początki większości rozdziałów, kilka map oraz jedna wkładka zdjęciowa. A można było jednak żywić pewne „popowe” podejrzenia, biorąc pod uwagę doprawdy staranną edycję wydawnictwa Rebis.

Właściwie jedynym zarzutem, który można sformułować pod adresem recenzowanej książki, jest pewna łatwość, z jaką autor przeskakuje dość spore okresy czasy, takie jak rok czy nawet kilka lat. Zapewne jest to spowodowane tak skromnością źródeł, jak też i pewną banalnością wydarzeń w ich czasie się rozgrywających. Brakuje też jakichś bardziej rozbudowanych informacji poświęconych cywilizacji Inków. Z drugiej jednak strony niewątpliwie spowolniłoby to tempo lektury i mogłoby właśnie grozić „dłużyznami”.

„Ostatnie dni Inków” okazały się książką tak dobrą, iż zmusiła mnie ona do modyfikacji mych planów, do czego z reguły jestem bardzo nieskory. Pozycja ta stanowi dobre wprowadzenie do tematu dla osób, które nie zwykły przesiadywać wyłącznie nad akademickimi książkami historycznymi, a zarazem nie mają właściwie bladego pojęcia na temat wielkiej kultury Ameryki Południowej, która odeszła w przeszłość wraz z Atahualpą i jego następcami aż po Tupaca Amaru.

Autor: Klemens
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz