David Van Reybrouck - Kongo. Opowieść o zrujnowanym kraju

Słowo „Kongo” dla Polaka częściej kojarzy się – o ile w ogóle – z rzeką niż nazwą państwa. A właściwie państw, rozróżnienie których z reguły nie jest możliwe – choć właściwie niemal pod każdym względem się one ze sobą różnią. Ten nieodkryty kraj przed polskim czytelnikiem odsłania David Van Reybrouck w książce pod wielce wymownym tytułem „Kongo. Opowieść o zrujnowanym kraju”.
Autor jest flamandzkim Belgiem i z natury rzeczy swą uwagę poświęca wyłącznie państwu, które dawniej zwano Kongiem Belgijskim. Już od pierwszych stron stara się on przyjąć dość nieeuropocentryczne podejście, jasno wskazując, że historia danego kraju i zamieszkujących go ludzi nie rozpoczęła się bynajmniej z przybyciem Stanley’a czy Kongresem Berlińskim, ale też i obrazy malujące się w „Jądrze ciemności” Josepha Conrada niekoniecznie odpowiadały rzeczywistości.

Nie oznacza to bynajmniej, by reportażysta w jakikolwiek sposób usprawiedliwiał – czy wręcz gloryfikował – kolonialne czasy, nie dezawuuje on bynajmniej chociażby odcinania rąk w czasach gorączki kauczukowej, acz wskazuje, że na tym tle narosły mity bardziej zniekształcające skalę cierpienia ofiar niż oddające im rzeczywistą sprawiedliwość.



Recenzowana pozycja to nade wszystko oskarżenie wymierzone w ludzką głupotę i pazerność, bez zwracania uwagi na kolor skóry, głoszone poglądy czy rodzaj noszonego ubioru. Zarazem autor nie popada w sztampę czy schematyzm właściwy dla akademickich podręczników historycznych (która wszak jest jedną wielką opowieścią o ludzkich braku mądrości oraz chciwości).

Mimo dość ciężkiego tematu, <
i>Reybrouck porusza się po nim z dużą lekkością i swadą, nie lubuje się on bynajmniej w posypywaniu ran solą. Przeciwnie, cechuje go daleko posunięta empatia tyleż wobec osób, których losy opisuje, co i czytelnika, który je zgłębia.

W pewnym momencie Belg wypada jednak z roli dość obiektywnego reportażysty i pozwala sobie na antyliberalne wycieczki. Nie oznacza to bynajmniej, że się myli, niekoniecznie jednak cechuje go w tym zakresie umiar czy zwykła wewnętrzna uczciwość sprawozdawcy.

Wartością dodaną książki jest zamykający ją rozdział stanowiący relację…z wyjazdu do Chin. Autor pokazuje, że imigracja zarobkowa nie jest „wynalazkiem” właściwym tylko dla bogatej Północy, a i Południe jest tu dużo bardziej zróżnicowane niźli sytemu Europejczykowi zwykło się wydawać. Pisarz stawia tezę – i trudno się z nim nie zgodzić – że w XXI wieku ciężar losów ludzkości przesunie się na obszary stanowiące dotychczas ich peryferia.

David Van Reybrouck jest niewątpliwie człowiekiem zakochanym w Kongu, w swej książce dając dowód tej miłości, jednocześnie przekonując czytelnika, że swe ewentualne wycieczkowe tudzież biznesowe kroki winien skierować w każde inne, lecz nie te miejsce na świecie. Jest to relacja o tym, jak kraj o najbogatszych złożach na świecie (brakuje tam „tylko” ropy, lecz na tle pozostałych zasobów jest to drobnostka) stał się jednocześnie państwem najuboższych ludzi. Lektura tej książki winna stanowić obowiązek każdej osoby posiadającej prawa wyborcze.

Autor: Klemens
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
więcej komentarzy dodaj komentarz