Wysłany: Nie Cze 22, 2008 11:37 am W samo południe - Dyscyplina
Niby mamy wojnę, ale przydzielono naszą jednostkę (pojazd, statek itp. W każdym razie kilkoro ludzi i coś, co się może popsuć) do patrolowania obszaru bardzo oddalonego od wszelkich działań wojennych. Całkiem możliwe, że nigdy nie zobaczymy wroga. Jak ważne jest w takim przypadku utrzymanie dyscypliny? Rozluźnienie jej może podnieść morale, ale jeśli w końcu pojawi się jakiś wrogi oddział może się okazać, że połowy załogi nie ma, bo poszła przehandlować amunicję za bimber.
Można trochę "popuścić pasa" ale dyscyplinę trzeba zachować. Można żołnierzom pozwolić na np. grę w karty, pożartowanie sobie a nie bezsensowne trwanie wszystkich na stanowiskach bojowych. Niedopuszczalne jest handlowanie bronią i amunicją bądź innymi przedmiotami wojskowymi przez żołnierzy. Za to powinien ich czekać sąd polowy.
Pomógł: 2 razy Dołączył: 18 Sty 2006 Posty: 179 Skąd: Warszawa
Wysłany: Pon Lip 07, 2008 8:19 pm
Pewne rozluźnienie dyscypliny jest dopuszczalne, ale w granicach rozsądku.
Trochę to zależy od miejsca i charakteru działań. Co innego patrol na jakimś oddalonym akwenie morskim (czy placówka na odosobnionej wyspie, powiedzmy na Pacyfiku), a co innego patrolowanie teoretycznie spokojnego zakątka, powiedzmy w Iraku czy Afganistanie. W przykładowym Afganistanie można stacjonować na niespokojnym południu, ale można też się znaleźć na spokojnej północy. Ale i na tej północy kompletne rozluźnienie dyscypliny może skończyć się tragicznie.
Z tym MASH-em to chyba jednak nie najlepszy przykład, oni tam w końcu zasuwali na akord łatając żołnierzy, nawet w serialu.
Mym zdaniem wskazane byłoby utrzymywanie jak najdalej posuniętej dyscypliny, acz wydaje mi się to w rzeczywistości nie do przeprowadzenia, a to z jednej prostej przyczyny - nudy.
To jest bardzo ciekawy problem. Chyba wszystko zależy nie tyle od chęci co możliwości utrzymania dyscypliny o co może być trudno. Z jednej strony stres wynikający z potencjalnego zagrożenia, odosobnienia i wiedzy, że w razie kłopotów można liczyć tylko na siebie i kolegów. Z drugiej strony narastające wrażenie bezcelowości stosowania się do sformalizowanych zasad, regulaminów w obliczu braku rzeczywistych ataków wroga, kontroli zwierzchników. Taki dowódca nie ma łatwego zadania próbując utrzymać dyscyplinę. Raz, że działają na niego takie same czynniki co na podkomendnych. Dwa, że nie ma fizycznej możliwości zachowania dyscypliny (ostatecznie nie jest w stanie nadzorować swoich ludzi 24 godziny na dobę), a co gorsza nie ma żadnych środków przy których pomocy mógłby raz utraconą dyscyplinę "odtworzyć". Podejrzewam, że trik polega na tym, że dobry dowódca będzie zezwalał na, a może nawet inicjował rozluźnienie dyscypliny, gdy nie będzie po temu większych przeciwwskazań sytuacyjnych, starając się przy tym zachować dyscyplinę w codziennych interakcjach. Wyobrażam sobie to w ten sposób, że taki dowódca w ciągu dnia chodzi w nienagannym mundurze a podkomendnych traktuje jak podkomendnych, a wieczorem siada z jednostką przy ognisku, może nawet załatwia z pobliskiej wioski beczkę piwa, i rozmawia z podkomendnymi jak z dobrymi kolegami z pracy.
Tak, ale lepiej żeby mogli trzymać broń, choćby ledwo, niż żeby spali uchlani czy zabawiali się z pannami z okolicznych wiosek. Wydaje mi się, że jedynym sposobem do skłonienia do subordynacji podkomendnych w opisanych inqistora warunkach jest zaskarbienie/utrzymanie ich szacunku i sympatii. Taki dowódca po prostu nie dysponuje żadną faktyczną władzą i jego ludzie o tym wiedzą. Co niby może zrobić takiemu krnąbrnemu wojakowi, który nie dość, że nie wykonuje rozkazów to jeszcze jest z tego dumny?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum