Tytuł:
Producent:
Dystrybutor:
Gatunek:
Premiera Pl:
Premiera Świat:
Autor: Sartoris
Kronika Gamblerowa Sartorisa
Kronika gamblerowa Sartorisa
1. Starożytność;
- rok 1982, suchy wrzesień:
W Wolnym Mieście Gdańsk na świat przychodzi przyszły pogromca potworów, kosmitów, ludzi, maszyn, i kłopotów finansowych a także zdobywca sławy, królestw, planet, pól chwały i pieniędzy (to ja!).
- rok 1987:
W domu koleżanki pojawia się przywieziony z zagranicy, po raz pierwszy
jakikolwiek widziany przeze mnie na żywo, komputer: MZ-Sharp.
Strategie: żadnej, chociaż pewnikiem cos tam na niego było, skoro
skonstruowano toto na bazie Z80. Inne: namiętnie pogrywałem na tym (z tego co pamiętam) w trzy gry: jakąś taką wariację nt Asteroids, jakąś taką wariację nt Arkanoid oraz klasycznego Ponga. Było
przepięknie.
2. Średniowiecze;
- rok 1989:
Pierwsze kontakty z Atari, Spectrum i Commodore. Godziny spędzane u kumpli przy multiplayerowych (zazwyczaj to 'multi' sprowadzało się do 'doch') zręcznościowkach... Takoż pierwsze kontakty z arcadami przybarowymi. Godziny spędzane w salonach przy jednoczesnej zagładzie wszystkich pieniędzy otrzymanych na lody. Było pięknie.
- rok 1990, pokomunia:
Pierwszy WŁASNY komputer (chociaż z perspektywy czasu bliżej mu było do prymitywnej konsoli): Commodore 64c. Strategie: pamiętam jeno Castles i operowanie joystickiem miast myszki. Inne: standard - River Raid, Spies, Lade Runner, Bulder Dash, była tego cała masa. Jako że gry szybko się nudziły, wujek miał jakieś sekretne dojścia do piratów z zagranicy, a przegranie danej gry nie trwało dłużej niż skopiowanie najnowszej płyty Top One, po domu walało się pełno kaset o tak wyszukanych nazwach, jak "Karate", "Rajdowe", "Chodzone", "Układanki", czy "Sportowe". Ech, i tylko jedno crpg - Conan... I tak było pięknie.
- lata 1991/93:
Amiga. Nie moja, tylko tych wszystkich snobistycznych i rozpuszczonych
gnojków, którzy przyjaciółmi bywali tylko wtedy, gdy łaskawie po
szkole zapraszali tego, czy owego do magicznego urządzenia, które
prywatnie wynosiło ich tak wysoko. A500, 600 a nawet 1250. Myszka,
"prawdziwe" dyskietki, nawet komputerowy monitor... Strategie:
Centurion, Settlers, Syndicate, Reunion, Pirates!, Frontier (już nigdy
więcej nie
potrafiłem go odpalić), Colonization, North & South. Więcej nie
pamiętam, zresztą głownie siedziało się i patrzyło jak gra właściciel,
prawdziwą zabawę odnajdywało się dopiero przy... Inne: Mortal Kombat,
Golden Axe, Pit Fighter, Street Fighter i grach, które sprawiły że
przez jakiś czas w domu pojawiałem się tylko na posiłki: Eye Of The
Beholder, Ishar (hihi, po francusku), Dungeon Master, Elvira, i innych
perełkach, dziełach szalonych i genialnych zarazem czarodziejów myśli
komputerowej. W tamtym okresie dowiedziałem się, co chce robić w
życiu: grać w cRPG! Jakże pięknie było. I mściwie.
3. Nowożytność;
- najpierw rok 1993:
gdy pierwsze słuchy o innym świecie stają się co raz bardziej natarczywe i niepokojące. O świecie lepszym, o świecie pogrążanym w komputerowej orgii zbliżającej się z zachodu. O świecie PCtów. Na pierwsze, jako "maszyny do pracy mojego taty" spoglądało się z trwogą i jakże ludzką ciekawością. Później, gdy już pozwalano przed tym zasiąść zagubienie i zakłopotanie spowodowane ilością tych biurkowych rzeczy (a po co ta skrzynka osobno stoi? to klawiatura nie wystarczy?) powoli przeradzało się w fascynację...
- rok 1994:
Szkolny kurs komputerowy na 386SX. Polegał on głownie na tym, ze poznawało się tajniki obsługi najpopularniejszych wtedy gier. Były to przede wszystkim strategie, a jakże: Dune 2, Warlords, SimCity, Warcraft, Civilisation, ale także inne: jak Retaliator i Wolfenstain. Grało się również w całą masę legalnych polskich gier, na które stać było kursowego szefa, lecz ze względu na swą jakość giną owe w zakamarkach mojej niepamięci przesłonięte przez te wymienione wcześniej. Było pięknie, acz z czasem przeradzało się w to przesyt i spowodowane nudą próby zrozumienia Nortona.
- rok 1995, mokra wiosna:
Trzech kumpli, trzy rożne maszyny (386, 486, P75), trzy różne gry, trzy tony zabawy. Przede wszystkim Ufo: Enemy Unknown. Siadało przy tym ośmiu chłopa, każdy dostawał swojego podkomendnego i wyruszali na akcje - tylko właściciel miał prawo obsługiwania gry nieakcyjnej. Ależ to się ciągnęło! Rozumiecie chyba, jak każdy dbał o własną jednostkę...? Drugi kumpel, druga gra, drudzy Warlordsi. O tyle inaczej, ze już nie trzeba było tak gry naciągać, by tych ośmiu wagarowi
- rok 1995, lato niepewności:
Pierwsze w domu przebąkiwania o tym wspaniałym sprzęcie. Wołanie ojca do każdego programu telewizyjnego, do każdego artykułu gazetowego, który zachwalałby PCta. Przy okazji niesamowity rozwój substytutu komputerowej rozrywki czasów posuchy: papierowe RPGi i heksogalne strategie. Było pięknie, acz nieznośnie.
- rok 1995, światłość w listopadzie:
"No dobra, kupujemy. Ale dopiero po Świętach, niech ceny spadną". Było jak w niebie.
- rok 1996, witamy w domu!
AMD k5, 133 Mhz, 8MB RAM, Trident 1MB, Seagate 850MB. Zachorowałem na dwa tygodnie. Leżałem w domu nie chodząc do szkoły, ale szczęśliwie się jakoś tak złożyło, ze komputer stal niedaleko łóżka... Katowanie głównie strategii i rpgów. No wiecie: wszystko co znajdowało się wówczas na rynku, a co zasługiwało na podjecie wysiłku pójścia do kumpla z paczką dyskietek pod pachą. Przez pierwszy miesiąc przeszedłem chyba z dziesięć gier ( a poznalem z setkę). I nauczyłem się obsługiwać W95. Było pięknie.
- lata 1997/2000:
Po drodze nowa karta graficzna (Savage4), procesor (333), RAM (64),
dysk (3,2). Po drodze nowe fascynacje (Civilisation 2, Incubation,
Imperialism, Panzer Generalsy, X-Comy, Dungeon Keeper, Heroesy, kurcze
trudno to sobie tak przypomnieć). Po drodze wielkie zawody (nagle
okazuje się, ze z gier bawią mnie jedynie strategie, rpgi, albo jakieś
genialne arcydzieła gatunku - World Rally Championship, Half Life,
Little Big Adventure, czy pierwszy Quake po sieci). No i kupa zabawy.
Może nie tak wspanialej jak kiedyś, ale nadal piękniej. Gier, których
wymieniłem jest tak mało, nie dlatego że w inne nie grałem, tylko
dlatego że inne nie zapadły mi w pamięć. W pamięć nie zapadając zaś
nie mogły być dla mnie naprawdę grami wielkimi, dziełami sztuki w
które włożono tyle samo pracy, wysiłku i aktu twórczego co w dobry
film, muzykę czy budowlę. To naprawdę były dzieła sztuki. Tak jak
Baldursy, Fallouty, Elder Scrollsy, Final Fantasy, czy Planescape
wśród crpgow.
4. Współczesność;
- lata 2000/2002:
Duron 1Ghz, 256MB RAM, 40BG twardziela, a przede wszystkim stały dostęp do netu. Czas sieciówek, czas odgrzewania starych przebojów przy zastępowaniu przeciwnika komputerowego ludzkim. Niestety, co raz rzadziej, co raz sporadyczniej. I nie dlatego, ze nie ma czasu, ale dlatego, ze wśród innych zainteresowań komputer ze swoją rozrywką na stałym poziomie grywalności nie potrafi bawić 20latka tak samo jak 13. Już nie jest pięknie, czasem jest fajnie, ale przez tydzień dwa, potem długo, długo nic, i kiedy zaczynam się już zastanawiać czy to już definitywnie skończone, pojawia się coś nowego-fajowego, albo starego wartego-przypomnienia i znowu jest fajnie. Przez tydzień, dwa... Komputer przydaje mi się teraz głownie do setki innych rzeczy i nadal uważam go za najważniejszy (obok stereo) domowy sprzęt. Pisanie różnych bzdur, ściąganie różnych bzdur, oglądnanie różnych bzdur (studia, praca, muzyka, filmy) ale co raz rzadziej granie w różne bzdury. Bo tak jak kiedyś te bzdurne gry coś dla mnie znaczyły i potrafiły skutecznie mnie wychowywać (nie w ten negatywny sposób, gry ujawniają od cholery pozytywnych dla psychiki dziecka aspektów), tak teraz świata uczy mnie obcowanie ze sztuką innego rodzaju. Albo szlajanie się po mieście z winem w ręku, albo dziewczę u boku.
- rok 2003, wakacje:
Oto kończy się czas słodkiego wytchnienia, a ja ze zgrozą stwierdzam,
ze przez ów czas nie przeszedłem żadnej gry. Ostatnio po trzecim Mad Maxie
sięgnąłem znowu po Fallouta 2, ale egzamin poprawkowy, sprawił ze po
jakimś czasie odłożyłem go z powrotem... Aha, będąc pewnego razu z
rodzicami w MediaMarkcie podrzuciłem im do koszyka Pool Of Radiance,
przebojową jak mi się zdawało kontynuację prawdziwego przeboju z
wczesnych lat pecetowych. Okazało się ze dłużej czytałem instrukcję
niż samą grą się bawiłem. 2 dni wątpliwej przyjemności i gra
powędrowała do kosza... I tym smutnym akcentem kończę moje wywody. Już
nie jest pięknie. Choć nadziei nie tracę, ze może jeszcze kiedyś
będzie...
Sartoris
blackpaul@wp.pl
Kronika gamblerowa Sartorisa
Autor: Sartoris