Rzeczpospolita Trojga Oceanów

Mimo, iż Nowa Kurlandia szybko zaczęła przynosić duże dochody, niedługo się ostała. Rok później bowiem nastąpił "potop" szwedzki, który zupełnie zrujnował "metropolię". Okupowane księstwo nijak nie było w stanie wspomóc kolonistów, którzy po kilku rozpaczliwych latach wyczekiwania posiłków, poddali się Holendrom, którzy mieli fort po drugiej stronie wyspy. Po uspokojeniu się sytuacji, w naszej części Europy książę Kettler próbował, acz bezskutecznie, odzyskać utracone dominium. Jednakże jego następca, Fryderyk Kazimierz, ostatecznie zrzekł się pretensji do Tobago (znacznie bardziej bowiem zajmowały go przyjemnostki dworskiego życia), o które przez prawie 150 lat zażarcie walczyli Anglicy, Francuzi i Holendrzy, z epizodycznym udziałem Hiszpanów, aż do przełomu XVIII i XIX wieku, kiedy to swą zwierzchność ostatecznie umocnili ci pierwsi. Takoż skończyła się pierwsza próba zdobycia kolonii, co prawda pośrednio, przez Polskę, na pamiątkę zaś po tamtych czasach, zostały tylko ruiny osad oraz nazwy geograficzne, w rodzaju Zatoki Kurlandzkiej, którą można odnaleźć w bardziej szczegółowych atlasach.

Na drugie podejście trzeba było czekać kilka wieków, bowiem w XIX stuleciu, kiedy światowe mocarstwa dzieliły się ziemiami w Afryce oraz Azji, państwo polskie wszak nie istniało. Jednakże marzenia nie wygasły, ba, zapał wręcz rósł. W sierpniu 1918 roku, czyli na kilka miesięcy przed bliżej niesprecyzowaną datą odrodzenia państwowości polskiej, wrócił do Warszawy z wieloletniej emigracji były kontradmirał rosyjskiej floty Kazimierz Porębski, który przez całe swe życie marzył, z czym się zresztą nie krył zbytnio, o uczynieniu z Polski morskiej potęgi. W jegoż lokum w Warszawie od września zaczęli się spotykać co tydzień jego byli podwładni - tak inżynierowie jak i oficerowie marynarki. Po niedługim czasie postanowili oni powołać stowarzyszenie, które po chwilowych perturbacjach przyjęło nazwę Ligi Morskiej i Kolonialnej. Mimo, iż początkowo miała ona status ściśle niepubliczny, szybko podjęła współpracę z władzami kraju, przez które też była mocno wspierana, co przełożyło się na jej siłę i wpływy (dość wspomnieć, iż szefem Ligi był generał Gustaw Orlicz-Dreszer, jeden z najbliższych współpracowników
Piłsudskiego). Szybko także pozyskiwała zwolenników - w 1930 roku liczyła około 7 tysięcy członków, by w chwili wybuchu wojny liczyć ich niespełna 890 tysięcy (w tym nieco ponad 300 tysięcy stanowili uczniowie klas szkolnych)! Trudno wskazać jakąkolwiek inną organizację, która mogłaby się pochwalić porównywalnym wzrostem. Niewątpliwie wpływ na taką atrakcyjność owego stowarzyszenia miał jasno zadeklarowany jej cel, ujęty następująco w statucie: "Liga będzie dążyć do pozyskania terenów, celem zapewnienia narodowi polskiemu nieskrępowanej ekspansji ludzkiej i gospodarczej oraz koncentracji wychodźstwa polskiego na obczyźnie i podtrzymania jego spójni z krajem ojczystym".

Pierwszym poważniejszym przedsięwzięciem Ligi (a właściwie jednej z jej przybudówek - Związku Pionierów Kolonialnych) była próba kolonizacji Angoli, przynależącej wówczas do Portugalii. W pierwszej połowie 1928 roku Kazimierz Głuchowski, prezes wspomnianego Związku, udał się do Lizbony celem wybadania gruntu i stworzenia sprzyjającej atmosfery dla swych zamierzeń. Niedługo później donosił, iż jego misja zakończyła się powodzeniem i nie ma żadnych przeciwwskazań względem polskiego zaangażowania w afrykańskiej kolonii. Tuż potem do Angoli udała się ekspedycja zwiadowcza, wedle której ocen kraj ów nadawał się pod akcję osadniczą, ale przy sporym wysiłku inwestycyjnym, szacowano bowiem, że na utworzenie jednej plantacji potrzeba około 10 tysięcy dolarów (wartych podówczas dwunastokrotnie więcej, niż obecnie), przy założeniu, iż się dodatkowo wykorzysta darmową, bo przymusową, pracę ludności rdzennej (jak widać na załączonym obrazku, podobnie jak i inne narody kolonialne, nie mieliśmy żadnych zahamowań w dyskryminowaniu innych narodów). Już w grudniu 1929 roku do Angoli udało się kilku pionierów z zamierzeniem założenia plantacji. Temat Angoli dosłownie nie schodził z łamów polskich gazet, co paradoksalnie doprowadziło do klęski owego projektu, bowiem pod koniec 1930 roku w brukowej prasie pojawiły się rewelacje, jakoby to Polska finalnie nabyła ów kraj od Portugalczyków. Wzbudziło to natychmiastowe zaniepokojenie w Lizbonie, która wobec tego zaczęła torpedować wszelkie dalsze polskie poczynania, co doprowadziło je do fiaska.
skomentuj
KOMENTARZE NA TEMAT GRY
02.07.2009 | PawelP » Szkoda,że nie utrzymaliśmy R.P.O.N w tedy może Now
więcej komentarzy dodaj komentarz